Związek zawodowy „Solidarność” złożył w Sejmie projekt ustawy zakazującej handlu w niedziele. Podobno PiS już się zgodził na jej uchwalenie. Pierwsze czytanie projektu nowej ustawy ma się odbyć już w październiku br. Pod projektem związek zawodowy zebrał pół miliona podpisów. Liderzy związku zapewnili, że nie było problemu z zebraniem podpisów. Jak wynika z przeprowadzonych przez nich badań spośród 2,2 mln pracowników handlu i 350 tys. pracujących w magazynach tylko 1 procent chce pracować w niedzielę.
Pozostaje to jednak w dużej sprzeczności z sondażem przeprowadzonym w lipcu tego roku przez Instytut Badań Polister, w którym tylko 30 procent ankietowanych opowiedziało się za wprowadzeniem zakazu niedzielnego handlu, a 62 proc. było przeciwnych. Nasuwa się pytanie skąd taka duża rozbieżność, bo przecież w tej zdecydowanej większości musiały się znaleźć jeśli już nie pracownicy handlu, to przynajmniej ich rodziny.
Wydawałoby się, że zwolennicy zakazu handlu w niedzielę opierają swoje argumenty głównie na ideologicznych założeniach i nie biorą pod uwagę ekonomicznych przesłanek. W uzasadnieniu projektu ustawy znalazł się bowiem fragment listu apostolskiego Jana Pawła, w którym papież oczekuje od „uczniów Chrystusa prawdziwego świętowania dnia Pańskiego, a nie zakończeniem tygodnia rozumianym jako czas odpoczynku i rozrywki”. Chociaż jest to w sprzeczności z innym fragmentem uzasadnienia, w którym wskazuje się, że zamknięcie placówek handlowych w niedzielę da nowe możliwości dla obszaru kultury. Ponoć konsumenci z centrów handlowych przeniosą swoje zainteresowania i potrzeby na korzystanie z lokali gastronomicznych, parków i innych przestrzeni miejskich… Mało tego, w innym fragmencie uzasadnienia pisze, iż „zamknięcie sklepów wielkopowierzchniowych i dyskontów nie oznacza zamknięcia galerii handlowych, w których będą działać sklepy prowadzone przez właścicieli, kina i restauracje”. Jakże zatem z tym świętowaniem siódmego dnia, gdy inni mają nadal pracować?
Wszystko to potwierdza, iż tak naprawdę wcale nie chodzi o te tak demonstracyjnie podkreślane względy ideologiczne. Chodzi tu zatem o coś bardzo prozaicznego. Ograniczenie w pozyskiwaniu pieniędzy jednych na rzecz preferowania innych. To fakt, że zaledwie 11 proc. handlu detalicznego znajduje się w rękach polskiego kapitału. Przy okazji nasuwa się pytanie kto doprowadził do wykończenia polskich kupców indywidulnych, czy też kiedyś zrzeszonych w rodzimych spółdzielniach? Natomiast jedynym bastionem rodzimego handlu zostały stacje paliwowe, które będą mogły prowadzić handel nie tylko benzyną, ale będą mogły rozwijać sprzedaż artykułów spożywczych. Firmy państwowe Orlen i Lotos kontrolują ponad połowę rynku paliwowego, a do tego trzeba dodać jeszcze inne mniejsze krajowe sieci, czy indywidualnych właścicieli.
Zatem powiedzmy prawdę, że chodzi o inną metodę ściągania od ludzi pieniędzy, które poprzez firmy państwowe trafiłyby szybciej do pustoszonego ostatnio Skarbu Państwa. To jest naprawdę argument, który warto rozważyć. Tylko nie zapominajmy także o innych efektach w postaci: spadku sprzedaży artykułów przemysłowych, zwolnień w handlu, malejących wpływów z podatków etc. Ponadto, przy podejmowaniu takich decyzji dotyczących milionów obywateli RP warto byłoby mówić im prawdę, a następnie zapytać o ich zdanie w drodze referendum.
SŁAWOMIR PIETRZYK
· Napisane przez Administrator
dnia September 18 2016
958 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".