W Nowy Rok weszliśmy z wyjątkowym bałaganem dotyczącym sprzedaży leków. Z bałaganem, który uderza przede wszystkim w zwykłych Polaków – ludzi chorych, a często ledwo wiążących koniec z końcem. A wszystko przez nieudolność pracowników ministerstwa zdrowia, którzy nie potrafili opracować przejrzystych i prostych reguł – dla lekarzy, farmaceutów i pacjentów. Lekarze skarżą się, że nie są w stanie wypisać recepty w sposób prawidłowy, w efekcie czego pacjenci otrzymają druki, które NFZ będzie akceptował albo akceptował nie będzie, i tak naprawdę dopiero w aptece dowiedzą się, czy muszą płacić za przepisany lek pełną odpłatność, czy jakaś refundacja im jednak przysługuje.
Ustawa o refundacji leków jest tak skonstruowana, że pełną odpowiedzialność za skutki finansowe nieprawidłowo zakwalifikowanych lekarstw (pod kątem częściowej ich odpłatności) ponosi lekarz. I trudno się dziwić, że lekarze takiej odpowiedzialności brać nie chcą. Obawiają się, że w przypadkach zakwestionowania refundacji konkretnego leku przez NFZ, to oni poniosą konsekwencje finansowe za wypisaną receptę.
A co na to minister Bartosz Arłukowicz? Powtarza jak mantrę, że najważniejszy jest pacjent. Że odpowiedzialność za bałagan ponoszą nieodpowiedzialni lekarze, aptekarze i koncerny farmaceutyczne. Natomiast rząd nie ma sobie nic do zarzucenia. Nawet tego, że listę leków refundowanych wysłał do aptek tuż przed północą 30 grudnia.
Jeden z czytelników (jak rozumiem zwolennik PO) powiedział mi kiedyś, że ludzie zniosą jeszcze więcej, byle tylko do władzy nie doszedł PiS. Być może.
Jan L. FRANCZYK
· Napisane przez Administrator
dnia January 06 2012
1179 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".