Rzeki stwarzają możliwość łowienia ryb za pomocą przeróżnych technik. Od spinningu lub łowienia na muchę, po przepływankę - ze spławikiem i „na czuja”. Nie do pogardzenia jest też poczciwa gruntówka. Wystarczy wybrać się nad rzekę, by od razu zorientować się, w których miejscach technika ta święci swoje prawdziwe triumfy. Dowodem jest las sterczących na brzegu wędzisk. Do ich szczytówek przyczepione dzwoneczki. A przy wędziskach, na pierwszy rzut oka, nikogo. Dopiero podchodząc bliżej widzimy jednego lub kilku wędkarzy, którzy w pewnym oddaleniu oddają się innym zajęciom: albo pichcą coś na ogniu, albo popijają wódeczkę, albo o czymś zawzięcie rozprawiają. Tylko dźwięk dzwonka elektryzuje towarzystwo, które wówczas zrywa się gwałtownie i biegnie w kierunku kijów. Bo ryba łowi się sama. Jak mawia stare porzekadło: „jak się ma złapać, to i tak się złapie”. I po części to prawda. Przy łowieniu na grunt bez spławika, w większość wypadków ryby istotnie zacinają się same, ale już same do podbieraka raczej nie dopłyną. Niejedna rekordowa ryba, chcąc nie chcąc, obejrzała brzeg tylko dzięki umiejętnemu zastosowaniu gruntówki.
Gruntówka niekoniecznie musi być jednak toporną samołówką. Wystarczy użyć mniej sztywnego kija, który pozwoli na szybkie i precyzyjne sygnalizowanie brania. Dlatego ja, łowiąc na grunt, najczęściej używam sprężystego wędziska o długości 3,5 metra i ciężarze wyrzutowym 45 g. Na kołowrotku o stałej szpuli mam żyłkę grubości 0,25 mm. Wystarczy nawet na grube okazy. Dzisiejsze żyłki mają tak doskonałe parametry, że naszym dziadkom nawet się o nich nie śniło. Przypony robię z plecionki. Dziś można kupić doskonałe i wytrzymałe plecionki grubości 0,10 czy 0,12 mm. Do tego krętlik i koszyczek zanętowy. Na niezbyt żwawo płynącą wodę wystarczy sprężyna z wtopionym ołowiem, ale gdy prąd jest silniejszy, wtedy stosuję koszyczek i płaskawy ciężki ołów denny (tzw. samolocik, który jeśli jest prawidłowo umieszczony na żyłce łatwo przesuwa się po kamieniach i łatwiej opuszcza zaczepy). I w zasadzie zestaw gotowy. Jeszcze tylko odpowiednia zanęta oraz przynęta i można śmigać nad wodę. Nawet w zimie. Przynajmniej w takie dni, jak te w mijającym tygodniu.
Z takim zestawem spędziłem niejeden dzień nad Rabą, Dunajcem i Wisłą. To dzięki niemu kilka lat temu, pod koniec sierpnia, wyciągnąłem z Dunajca przepiękną brzanę. Wzięła na jedno ziarno rozparzonego pęcaku. Aż wierzyć się nie chce.
Jakub Kleń
· Napisane przez Administrator
dnia January 12 2008
1365 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".