Przyznam się szczerze, że mam już dość bieżącej polityki i postanowiłem napisać ten felieton o problemie, który mnie gnębi od lat. Chodzi o upadek małych lokalnych sklepów spożywczych prowadzonych w osiedlach przez naszych rodzimych kupców. Nie tylko obserwuję to zjawisko, ale nawet przed laty angażowałem się w obronę osiedlowych sklepów czynnie protestując przeciwko budowie hipermarketów w centrach miast. Niestety działania współorganizowanego przeze mnie Małopolskiego Stowarzyszenia Kupców i Przedsiębiorców nie przyniosły spodziewanych efektów. Hipermarkety powstały w centrum Krakowa i odegrały swoją rolę w likwidacji małych sklepów osiedlowych. Teraz hipermarkety padają ofiarą kolejnej ekspansji, tym razem średnich sklepów sieciowych. Likwidacja handlu w niedzielę przyczyniła się dodatkowo do zwijania się z naszego rynku hipermarketów. Z analiz firmy Sagra Technology wynika, że od 2018 roku właśnie te placówki handlowe, w których największe zakupy były dokonywane w weekendy zaczęły się zwijać. Spadek ich liczby w tamtym 2018 roku wyniósł 1 procent, ale w następnym roku było to 5 proc, a w 2021 już 12 procent. Szerokim echem obiła się likwidacja hipermarketów Tesco.
To co kiedyś było największą zaletą hipermarketów, czyli gigantyczny wybór towarów stał się z czasem przyczyną ich osłabienia. Niekończące się poszukiwania towarów na półkach, wędrówki z jednego końca na drugi wielkiej hali, bo się o czymś zapomniało, zaczęły denerwować klientów, a nawet ich odstraszać. Pojawił się ponadto nowy konkurent w postaci średnich sklepów sieciowych, gdzie towarów jest zdecydowanie mniej, za to ich ceny bywają niższe od tych w hipermarketach i pozostałych lokalnych i niezależnych sklepach. Tanie dyskonty takie jak: sieci ALDI, LIDL, Netto i Biedronka już pod koniec 2021 roku odpowiadały za blisko 40 proc, wartości zakupów gospodarstw domowych. Jeśli do tego doliczymy inne lokalne supermarkety takie jak Dino, Delikatesy Centrum, Eurocash etc. to widać jak rynek został opanowany przez sieciówki w zdecydowanej większości. Coraz mniej miejsca zostaje dla małych sklepików, w sytuacji gdy cena towaru staje się w dobie inflacji i kryzysu najważniejsza.
W walce o niską cenę sieciówki i dyskonty stają się bezkonkurencyjne. Ich siła wynika z bardzo ograniczonej oferty, po kilka w kategorii i jeszcze marka własna. Wielkie sieci dla producentów stają się znakomitym partnerem. Producent zamiast zaopatrywać hurtownie i wiele sklepów różnych firm woli dogadać się z jedną siecią, która sama odbierze towar i rozwiezie go do swoich magazynów. Ceny takich towarów mogą być wręcz dumpingowe wabiąc klientów. Przy okazji taki klient kupi inne towary, których ceny bywają wyższe.
Bitwa o handel będzie trwać. Władze centralne podejmują próby dodatkowego opodatkowania wielkich graczy w handlu, ale nie przynosi to efektu poza ściągnięciem do budżetu kilku dodatkowych miliardów złotych. Wiele więcej będzie zależeć od lokalnych władz, które poprzez mądrą i precyzyjną strategię wsparcia lokalnego handlu mogą go ochronić, bo warto. Badania jasno pokazują, że każda złotówka wydana w lokalnym sklepie ma trzy razy większy wpływ na lokalną gospodarkę niż ta wydana w dyskontach. Pieniądze zostają w lokalnej społeczności w formie podatków i opłat, czy wynagrodzenia pracowników także płacących podatki. Z tym, że sklepy lokalne powinny także same podjąć walkę o niskie ceny wchodząc do grup zakupowych, czy sieci franczyzowych, a także tworząc własne programy lojalnościowe.
SŁAWOMIR PIETRZYK
· Napisane przez Administrator
dnia June 15 2022
375 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".