Ja postanowi³em porzucaæ blach±. Andrzej z Leszkiem postawili na tradycyjne gruntówki i ¶redniej wielko¶ci d¿d¿ownice. Na jeden z zestawów Andrzej za³o¿y³ nawet rosówkê. Koledzy swoje zestawy zarzucili w miejsca, gdzie stoj±ca woda w basenach pomiêdzy g³ówkami miesza³a siê z do¶æ ¿wawym nurtem Dunajca – czyli postawili na klasyczne pogranicze nurtu i wody prawie stoj±cej. Z kolei ja ze swoim lekkim kijem uzbrojonym w niewielk± srebrn± wahad³ówkê wybra³em siê na przechadzkê po miejscach, które (na oko) mog³y wró¿yæ sukces.
Nie by³o mnie ze dwie godziny i gdy wróci³em do kolegów spyta³em, co u nich? - Na razie cisza, ani jednego brania – odpowiedzia³ lekko zasêpiony Leszek. I tak by³o ju¿ do pó¼nego popo³udnia, gdy zdecydowali¶my siê rozpaliæ ognisko i przygotowaæ na nim pó¼ny obiad. Tego dnia wszyscy nie mieli¶my ani jednego brania. O, przepraszam… Leszkowi na jednym z zestawów zaczepi³ siê ma³y okonek. Ca³e szczê¶cie, ¿e p³ytko, wiêc ca³y i nienaruszony powêdrowa³ z powrotem do wody. A mog³o byæ gorzej, bo jak wiadomo okonie lubi± ³ykn±æ przynêtê g³êboko.
Tak czy owak, do Krakowa wrócili¶my bez ryby. Ale có¿, taki wêdkarski los. Rzeka to nie supermarket z rybami wystawionymi na ladzie w lodowej otoczce.
Jakub Kleñ
Andrzej pos³a³ do wody zgrabn± rosówkê.
· Napisane przez Administrator
dnia September 04 2020
834 czytañ ·
Ten serwis u¿ywa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przegl±darki oznacza zgodê na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowi± tylko czê¶æ materia³ów, które w ca³o¶ci znale¼æ mo¿na w wersji drukowanej "G³osu - Tygodnika Nowohuckiego".