W minioną niedzielę opozycja triumfalnie ogłosiła, ze w wyborach samorządowych wystawi wspólnych kandydatów. Wprawdzie na razie nie cała opozycja, bo bez PSL i Kukiza, ale i to byłoby poważnym jej osiągnięciem, gdyby tylko okazało się możliwe. Oczywiście, że nie jest. Nie uda się nawet ustalenie wspólnych kandydatów na prezydentów i burmistrzów, nie mówiąc już o wspólnych listach do sejmików. Sejmowy błazen, czyli lider Nowoczesnej, zażądał dla siebie jednej trzeciej kandydatów w całym kraju, co wywołało rozbawienie Platformy, która nie zamierza ofiarować mu nawet jednej szóstej. Aż trzy partie, czyli Nowoczesna, PSL i Kukiz są zagrożone nieprzekroczeniem progu wyborczego, więc ich nadzieje na przyszłe sukcesy są mocno na wyrost.
Jak było do przewidzenia nie doczekaliśmy żadnych poważnych propozycji programowych totalnej opozycji. Wprawdzie na zjeździe w Łodzi Schetyna bredził o „totalnej propozycji”, ale sprowadza się ona do prostego hasła: pozwólcie nam wygrać wybory i wrócić do władzy, a znowu wolno będzie kraść. W tle dyskretnie pojawiało się także inne hasło: musimy wygrać, bo inaczej wielu z nas pójdzie siedzieć. Nastroje nie były dobre, co widać było na migawkach, które pojawiły się w telewizyjnych przekazach, tym razem liderów nie otaczał tłum pochlebców, a po kilku wystąpieniach sala szybko opustoszała. Co to będzie? – szeptali lokalni działacze i obliczali na ile mandatów poselskich będzie można liczyć w przyszłych wyborach przy tak niskich notowaniach w sondażach. W tej sytuacji najważniejszy punkt programu Platformy, czyli likwidacja urzędów wojewódzkich i przekazanie pieniędzy z budżetu w ręce samorządów, nie wydaje się realny. A jego spełnienie oznaczałoby radykalne osłabienie państwa i tworzenie udzielnych księstw w województwach i gminach. Wiadomo: w słabym państwie o wiele łatwiej publiczne pieniądze przelewać do prywatnych kieszeni.
Jeszcze gorzej wyglądają prognozy Nowoczesnej, w której trwa bezpardonowa walka o władzę. Gromadka pań, które były podporą Petru, jest coraz bardziej rozczarowana i coraz bardziej obawia się o swoją polityczną przyszłość. Sam Petru już też nie wierzy w sukces swojej partyjki i tylko dla zachowania pozorów jeszcze pojawia się przed kamerami. Wszyscy oglądają się na lekarzy, ale tam karty rozdaje lewica, która wierzy, że dzięki głodówkom i strajkom odzyska siły i wróci do parlamentu. Zagraniczni sponsorzy gotowi są teraz więcej zainwestować w „tęczowe” projekty, niż w słabnące partie opozycji. W tle protestów medyków pojawią się więc ataki na Kościół, wezwania do legalizowania homoseksualnych związków, poparcie dla aborcji i eutanazji. Osłabnie za to oficjalne wsparcie instytucji Unii Europejskiej, która po wyborach w Austrii i Czechach, zaczyna mieć coraz poważniejsze kłopoty. Tym samym z zeszłorocznego hasła „ulica i zagranica”, pozostaje już tylko „ulica” , nie wiadomo jednak czy tłumy ruszą na manifestacje z żądaniem wyższych zarobków dla lekarzy.
Tymczasem minęły dwa lata od zwycięskich wyborów Prawa i Sprawiedliwości i zbliża się rocznica powołania prawicowego rządu. Będzie to okazja do podsumowania tego, co udało się zrobić i co jeszcze pozostaje do załatwienia.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia October 31 2017
1006 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".