Mogę się założyć, że ponad 90 procent wędkarzy w styczniu za rybami się nie ugania. Sprzęt stoi odłożony gdzieś w kącie, a wędkarz żyją wspomnieniami ubiegłorocznego sezonu, od czasu do czasu przeglądając tylko jakieś wędkarskie czasopismo czy jakiś wędkarski portal internetowy. Ale styczeń to dobry czas, by dokonać kompleksowego przeglądu naszego wędkarskiego majątku: kijów, kołowrotków, żyłek, przyponów, haczyków… Dwa, trzy wolne sobotnie czy niedzielne popołudnia i będziemy doskonale zorientowani w tym, co przed wiosną trzeba wymienić, co dokupić, a co zreperować?
Ja taki przegląd zaczynam zwykle od haczyków. Przede wszystkim niszczę wszystkie stare przypony (odzyskując co najwyżej same haczyki, jeśli te nie straciły swojej ostrości). Bo każdy przypon to przynajmniej dwa węzły, a te jak wiadomo stanowią jego najsłabsze i najbardziej narażone na zerwanie fragmenty.
Haczyki, to - jak wiadomo - najważniejsze elementy każdej wędki. Bo przecież w łowieniu chodzi o to, by zaczepić rybę za pysk. A zaczepiamy ją przede wszystkim haczykiem (chyba, że łowimy z użyciem kotwiczki, ale to także zbiór dwóch lub trzech haczyków przyczepionych do wędki). W haczyku zaś, najważniejszy jest grot, jego ostrze. Stępiałe ostrze skutecznie obniża możliwość zacięcia ryby. Zawodnicy biorący udział w szybkościowym łowieniu uklei opowiadają, że haczyk zmieniają natychmiast po tym, gdy kolejne trzy lub cztery zacięte ukleje się odhaczają.
Zagięcie czy stępienie ostrego grota zdarza się nawet w haczykach renomowanych form. Po prostu ten delikatny element naszego zestawu trąc pod podwodnych kamieniach, betonie czy twardych muszlach czasami się zagnie, czasami odłamie się minimalny kawałeczek czubka, a najczęściej grot po prostu się stępia. Stępiony mały haczyk nadaje się tylko do wyrzucenia. Większe haczyki, co bardziej oszczędni wędkarze ostrzą drobnoziarnistymi osełkami, ale ostrości jaką daje stosowana przez producentów metoda elektrochemiczna osiągnąć niestety się nie da. Dlatego ja, podtępione większe haczyki również wyrzucam. Wolę kupić nowe – tym bardziej, że nie jest to najdroższy element zestawu. A czasami można trafić na prawdziwe okazje. Na taką okazję trafił przed Bożym Narodzeniem mój brat – też wędkarz. Wybrał się po coś do carrefoura i na najniższej półce z akcesoriami sportowymi zobaczył kartkę z napisem „wyprzedaż”. Były tam różne elementy sprzętu wędkarskiego. Wśród nich były też japońskie haczyki – od „dziesiątek” po „dwójki”. W paczuszkach po dziesięć sztuk. Wziął wszystkie piętnaście paczuszek. Jak mi później mówił, z myślą o prezencie dla mnie i dla naszego wspólnego towarzysza wędkarskich wypraw, Leszka. - Nawet się specjalnie nie namyślałem – opowiadał mi. - Jedna, zamknięta fabrycznie paczuszka kosztowała, nie uwierzysz – pięćdziesiąt groszy! Czyli jeden haczyk był po pięć groszy. Była okazja? Była – podsumował swoją wizytę hipermarkecie Andrzej.
Na haczykach nie warto oszczędzać. Te, kupione w normalnym wędkarskim sklepie, też nie są specjalnie drogie. Droższe mogą okazać się nasze nerwy, gdy puste zacięcia na łowisku powtarzają się jedno za drugim. A w tym samym czasie nasz sąsiad wyciąga z wody kolejne ryby.
Jakub Kleń
· Napisane przez Administrator
dnia January 07 2016
969 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".