Telewizyjne starcie Beaty Szydło i Ewy Kopacz pokazało różnice nie tylko pomiędzy kandydatkami na premiera (Kopacz przestanie być premierem po wyborach bez względu na ich wynik, gdyby – co niemożliwe – Platforma wygrała, rząd i tak musi zostać powołany na nowo), ale także pomiędzy sposobem uprawiania polityki obu najważniejszych partii. Z jednej strony mieliśmy spokojną prezentację programu Prawa i Sprawiedliwości oraz jasne przykłady nieudolności i szkodliwości rządów Platformy, przedstawione przez kompetentną i pewną swoich racji Beatę Szydło, z drugiej kłótliwą, nerwową i wystraszoną Ewę Kopacz, powtarzającą banały z „Gazety Wyborczej”, niezdolną do rzeczowej, programowej dyskusji. Nawet kilka minut po debacie eksperci, zebrani w studio telewizji publicznej, musieli przyznać zwycięstwo kandydatce PiS, chociaż ich zadaniem (przynajmniej większości) było wmawianie telewidzom, że jest inaczej niż widzieli to na własne oczy. Dobrym podsumowaniem debaty były też konferencje prasowe obu kandydatek już po jej zakończeniu: Beata Szydło otoczona tłumem młodzieży jeszcze raz powtórzyła, że w jej drużynie jest miejsce dla wszystkich Polaków, z kolei Ewa Kopacz, na jakimś korytarzu telewizyjnego studia i tylko w towarzystwie wyraźnie zmartwionej Kidawy-Błońskiej, histerycznie reagowała na pytania dziennikarzy.
Telewizyjny pojedynek pokazał też wyraźnie, że polityczna drobnica, czyli mniejsze partie, wszystkie rozpaczliwie walczące o przekroczenie progu wyborczego, w rzeczywistości nie mają nic do powiedzenia. W programie Lisa użalali się nad sobą i demonstrowali wtórność swoich programów, których jedynym punktem odniesienia jest program Prawa i Sprawiedliwości. Jednakowo zabawnie wypadli zarówno Petru, przedstawiciel zadowolonego z siebie (czyli wiadomo jakiego) biznesu, liderka lewicy (jednak trochę lepiej przygotowana od pani Ogórek), jak i wicepremier Piechociński, trochę zażenowany faktem, że musi występować w tym gronie. Nie wiadomo dlaczego nie pojawił się Kukiz, tracąc jedną z ostatnich okazji przypomnienia swoim zwolennikom z czasów kampanii prezydenckiej, że wciąż jeszcze liczy na znalezienie się w Sejmie.
Bliski już koniec kampanii pozwala na dwa najważniejsze wnioski. Po pierwsze, gdyby nie daj Boże politycy Platformy pozostali u władzy, to za cztery lata będziemy żyli w państwie ogołoconym z resztek polskiej własności i polskiej produkcji, nie z dwoma, ale z sześcioma milionami młodych Polaków na zarobkowej emigracji, z coraz mniejszą liczbą urodzin dzieci i coraz biedniejszymi emerytami, z wszechwładzą banków, zdzierających z nas skórę i upadkiem polskiego handlu pod panowaniem zagranicznych hipermarketów, wreszcie z opinią w Europie i świecie, że Polska jest krajem tak słabym i źle rządzonym, że nie warto się z nią liczyć.
Po drugie, wniosek z kampanii jest taki, że szkoda marnować głosów na małe partie, które nie mają nic do zaproponowania poza narzekaniem na to, że są małe i że wyborcy nie chcą na nie głosować. Obecność w Sejmie takich partii, a w Senacie kandydatów „niezależnych” może sprawić, że w polityce pojawi się element rozrywki i kabaretu, ale z pewnością nie przyczyni się do sprawniejszego przygotowywania ustaw i większej troski o dobro obywateli. Głosujmy więc kierując się interesem naszym i naszych dzieci, czyli interesem naszej wspólnej Ojczyzny.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia October 24 2015
826 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".