Z początkiem tego roku głośno się zrobiło o wokół rozporządzenia Komisji Europejskiej w sprawie najwyższych dopuszczalnych poziomów wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych (WWA) w środkach spożywczych. Pod tym zawiłym określeniem kryje się zakaz naturalnego wędzenia żywności w tym głównie mięs oraz ryb. Rozporządzenie wydano w sierpniu 2011 roku z trzyletnim okresem przejściowym, to oznacza, że od 1 września tego roku, w kilogramie wędzonki zamiast dopuszczalnych do tej pory 5 mikrogramów BaP, czyli benzoapirenu , będą mogły się znaleźć tylko 2 mikrogramy.
W praktyce oznacza to, że około 200 zakładów mięsnych stosujących tradycyjną metodę wędzenia może zniknąć z naszego krajowego rynku. Niestety w ciągu blisko trzech lat nasz rząd nie wiele zrobił, aby ten proces zatrzymać, albo przynajmniej zasygnalizować problem społeczeństwu. Ponoć przeprowadzono monitoring oraz konsultacje z organizacjami tworzącymi Radę Gospodarki Żywnościowej. I co? Nie było żadnych zastrzeżeń, a tym samym uznano, że wprowadzane przez Unię Europejską obostrzenia nikogo nie skrzywdzą?! Czy tak będzie naprawdę?
Czas wyjaśnić sedno sprawy. Wspomniany WWA powstaje w żywności podczas jej przetwarzania termicznego, czyli wędzenia, smażenia, prażenia i grillowania. Zatem może występować nie tylko w wędzonych mięsach i rybach, a także w ziarnach kawy, ale nie tylko… Występuje też w skórce owoców i warzyw zbieranych w okolicach miejskich. Jak wynika z zapisu na stronie internetowej krakowskiego SanEpidu o średniej zawartości BaP, to jabłka rosnące w okolicach miasta zawierają od 30 do 60 mikrogramów BaP/kg, a w liściach prozaicznej kapusty z tych samych okolic jest 25 do 40 BaP/kg. Jak się zatem mają do tego normy 2 mikrogramów na 1 kg w przypadku wędzonek? Nijak.
O co zatem chodzi? Jest takie powiedzenie, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Otóż w wysokorozwiniętych krajach UE od dawna produkuje się wędliny wędzone w sposób sztuczny. Tam nie wędzi się wędlin w komorach opalanych drewnem, ale stosuje się preparaty dymu wędzarniczego. Ta metoda jest tańsza i bardziej wydajna. Wędzenie szynki tradycyjną metodą trwa od 3 do 5 godzin i kosztuje. Natomiast „owędzenie” ekstraktem dymu wędzarniczego trwa kilka minut i polega na zamoczeniu wędliny w specjalnej komorze. Im wędlina ciemniejsza tym dłużej była moczona. Mięso w ten sposób wędzone nie kurczy się i waży więcej. Ponadto wędzonka zachowuje aromat i ponoć nie jest szkodliwa, bo nie zawiera w ogóle WWA. I tu mam wątpliwości, bo nie są znane badania, co zawierają te sztuczne związki stosowane podczas sztucznego wędzenia i jaki jest ich wpływ na nasz organizm.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że jest to próba eliminacji z rynku tradycyjnych wędlin i produktów wędzonych. Nie wygrano dumpingową ceną oferowanych pseudowędlin w hipermarketach, bo coraz więcej ludzi woli kupować droższe, ale prawdziwe wędliny. To teraz próbuje się wprowadzić przepisy, które zakażą wędzenia i w ten sposób wyeliminuje się całkowicie i tak ginące tradycyjne produkty żywnościowe. Z 27 państw UE, jedynie Łotwa wystąpiła ze skutecznym protestem w obronie wędzonych ryb i uzyskała zgodę na ich dalszą produkcję. Natomiast nasze władze skuliły uszy i biernie chcą dopuścić do zamknięcia zakładów produkujących tradycyjne wędzonki, tym samym zwiększając bezrobocie i co najgorsze pozbawiając nas szansy spożywania prawdziwych wędlin. Coraz bardziej się zastanawiam, czy obecne władze Rzeczpospolitej Polskiej, naprawdę reprezentują nas zwykłych zjadaczy tradycyjnej kiełbasy i szynki oraz nasze polskie interesy?
SŁAWOMIR PIETRZYK
· Napisane przez Administrator
dnia January 30 2014
1074 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".