Plan był taki: projekty dotyczące „związków partnerskich” zgłaszały Platforma, SLD i Palikoty. Platforma miała się podzielić, dobrzy (większość) zagłosują za „wszystko wolno”, źli (skromna mniejszość) przeciwko homoseksualnej ofensywie. Po co ten podział? Bo chociaż ekipa Tuska uznała, że Kościół hamuje demontaż państwa i wynaradawianie Polaków, to jednak gotowa jest nadal kokietować tę część Episkopatu, która uważa, że opłaca się trzymać z władzą, nawet za cenę wzburzenia wiernych. Warto więc dać wygodny argument „postępowym” biskupom, którzy wspierają Platformę, że przecież w tej partii są także „porządni ludzie”.
Było jasne, że skoro większość posłów PSL nie będzie popierać niszczenia małżeństwa (niekoniecznie ze względu na własne poglądy, raczej w obawie o poparcie swoich wyborców), można było zaplanować odrzucenie projektów politycznego lewactwa (wiadomo, że Prawo i Sprawiedliwość będzie przeciw) i przyjęcie – nieznaczną większością – projektu Platformy. Rządowe salony i lewicowi celebryci mieli usłyszeć, że lewica w tej sprawie poszła za daleko, że trzeba maszerować małymi kroczkami, że Platforma to przeprowadzi, gdy tylko minie medialny hałas, a telewizyjna publiczność przyzwyczai się do myśli, że należy „iść z duchem czasu”. Przy okazji można pogrozić palcem Kościołowi, że jeżeli nie będzie dość gorliwie popierać Platformę, to w sejmowych komisjach spuści się ze smyczy paru ujadaczy i zaostrzy „łagodny” projekt.
Tusk przerwał rekonwalescencję i przyjechał do Sejmu. Początkowo wszystko szło jak po maśle, sejmowe kluby stawiły się niemal w komplecie, arytmetyka nie mogła zawieść. Ale Tuska zirytowała wypowiedź ministra Gowina, który zakwestionował zgodność „partnerskich” projektów z Konstytucją, nie wyłączając z tej puli projektu Platformy. Tusk więc sam wyszedł na mównicę, żeby sprostować nieścisłość Gowina i opowiedzieć się za „kompromisową” propozycją własnego klubu. Był spokojny i pewny siebie, Graś wszystko policzył, Grupiński zaręczył własną głową, że będzie jak trzeba. Wynik był policzkiem dla premiera: 228 głosów za odrzuceniem projektu PO, 221 głosów za jego dalszym procedowaniem, 10 głosów wstrzymujących. W tym 46 posłów Platformy głosowało tak jak PiS, a 8 wstrzymało się od głosu. Rząd osłupiał, ministrowie patrzyli po sobie ze zdumieniem, kilku nie umiało ukryć satysfakcji. Premier wściekły, opuścił salę.
Czy to oznacza polityczny przełom? Czy „konserwatyści” z Platformy opowiedzą się teraz przeciwko wyprzedaży resztek państwowego majątku, rujnowaniu gospodarki, niszczeniu polskiej szkoły? Czy wystąpią przeciwko pleniącej się korupcji? Nic podobnego. Chwilę wcześniej obronili przecież nieudolnego kolegę-ministra, w razie potrzeby staną murem za Nowakiem, Szumilas czy Sikorskim. Ale chociaż Titanic popłynie dalej, to dziura w kadłubie niebezpiecznie urosła. Nie dlatego, że pojawiła się frakcja uczciwych i odpowiedzialnych. Dlatego, że Tusk dostał po łapie od swojej partii. Okazuje się, że jest już za słaby, żeby nadal pozować na wszechmocnego lidera. Nawet wielu z tych, którzy głosowali tak, jak im kazał, wyczekuje chwili, kiedy się potknie. A wtedy zadepczą go bez wahania. I pójdą za tym, kto zapewni im mandaty, interesy, a przede wszystkim bezpieczeństwo. Bo w szeregi Platformy wkrada się strach, a Tusk nie wygląda już na polityka, który niczego nie musi się obawiać. Nawet gdy chowa w kieszeni czerwoną i spuchniętą łapę.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia January 31 2013
863 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".