Jak było do przewidzenia, Euro 2012 stało się wielkim narodowym świętem Polaków, cieszących się z możliwości oglądania z bliska sportowych zmagań. Ta radość była tym większa, im większe były nadzieje na sukces polskiej drużyny. Przed meczem z Grecją, Warszawa tonęła w biało-czerwonych barwach na koszulkach, szalikach, czapkach, flagach. Greckich kibiców witano nie tylko przyjaźnie, lecz wręcz entuzjastycznie, podobnie – wtedy jeszcze nielicznych Holendrów, Hiszpanów, Portugalczyków. Ogromne tłumy przed południem wypełniały ulice śródmieścia, po południu przenosząc się w stronę stadionu i stref kibica. Radości nie zmąciła nawet wiosenna ulewa.
Po pierwszym meczu nadzieję nieco gasiła realna ocena sytuacji. Piszę te słowa jeszcze przed meczem z Rosją, ale po klęsce Czechów można się obawiać, że nadziei będzie coraz mniej. Wierzyć w sukces trzeba jednak do końca. Dlatego dopóki trwa Euro trzeba odłożyć na bok narzekania na to wszystko, czego Polsce nie udało się osiągnąć przed mistrzostwami. Zapowiadany „wielki skok cywilizacyjny” niestety ograniczył się do budowy wielkich, ale nieproporcjonalnie drogich stadionów, a także do – już na mniejszą skalę – remontów kilku lotnisk i dworców.
Oczywiście w czerwcu najważniejsze będą mecze. Telewizje, zarówno prywatne, zależne od państwowych reklam i rozmaitych form przychylności rządu Tuska, jak i telewizja publiczna, dziś już całkowicie partyjna, nachalnie agitująca za Platformą, przedstawiają Euro jako ogromny interes, który przez lata będzie przynosił korzyści i dochody. Propaganda sukcesu, w której prześcigają się telewizyjne miernoty, udające dziennikarzy, co dnia zalewa nas z programów większości stacji. Ta propaganda będzie uprawiana aż do końca czerwca, bez względu na wyniki polskiej drużyny.
Nie dowiemy się więc, że Narodowe Centrum Sportu pozostaje winne wykonawcom samego tylko Stadionu Narodowego około 400 milionów złotych. Budżet państwa miał wydać na ten stadion 1 miliard 950 milionów złotych, w trakcie budowy okazało się, że wydano o 250 milionów więcej, teraz jeszcze pozostał dług, na spłatę którego nie ma już pieniędzy. Pracownicy Hydrobudowy, firmy która była wykonawcą stadionu, a która zgłosiła wniosek o upadłość, nie mają powodu do radości. Także pracownicy kilkuset firm – podwykonawców, zaangażowanych w budowę stadionów w Warszawie i Gdańsku oraz nieszczęsnych autostrad A1 i A4. Niewypłacone wynagrodzenia, niespłacone kredyty, nieodprowadzone podatki, a w konsekwencji bankructwa i zwolnienia z pracy wielu tysięcy osób zatrudnionych – to konsekwencje rządowej nieodpowiedzialności, a może także „lodów” kręconych przy okazji Euro. Jaki z tym związek miała dymisja szefa Narodowego Centrum Sportu, na trzy miesiące przed oddaniem Stadionu Narodowego? Przypomnijmy, że na pożegnanie zażądał ponad pół miliona złotych premii. Teraz zdesperowani podwykonawcy nie wykluczają blokady Stadionu Narodowego, jeszcze w czasie trwania zawodów.
Euro się skończy i trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. Dokończyć rozpaprane budowy, wyremontować pośpieszne fuszerki, przeliczyć długi. W końcu przecież – za rok, za dwa – doczekamy się przynajmniej tych paru odcinków budowanych dziś autostrad. Zostanie jednak żal, że mieliśmy tak wielką szansę i zmarnowaliśmy ją na życzenie gromady cwaniaków, która obsiadła polskie państwo, żeby wycisnąć je jak cytrynę, a potem beztrosko zostawić na pastwę losu.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia June 14 2012
863 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".