Jeszcze za dnia, to znaczy, gdy by³o jeszcze jasno (zegarek pokazywa³ godzinê czwart± po po³udniu), zarzucili¶my w upatrzone wcze¶niej miejsca sze¶æ zestawów gruntowych. Wszystkie z dogodnym zej¶ciem nad wodê. Na szczytówki przypiêli¶my sygnalizacyjne dzwoneczki i… pozosta³o czekaæ. Wraz z zapadniêcie zmroku robi³o siê coraz ch³odniej. Gdyby nie ognisko, nad wod± trudno by³oby wytrzymaæ. Siedzieli¶my wiêc przy ogniu, od czasu do czasu dorzucaj±c kolejne kawa³ki drewna i gawêdzili¶my. Od czasu do czasu z latarkami sprawdzali¶my zestawy, które milcza³y jak zaklête. A wokó³ cisza. Na niebie coraz wyra¼niej widaæ by³o gwiazdy, a ksiê¿yc, po nowiu, powoli przybiera³ postaæ srebrnego rogalika. By³o piêknie. Tyle, ¿e ryby nie bra³y.
O dziesi±tej w nocy postanowili¶my siê zwijaæ. Nienaruszone przynêty ¶wiadczy³y o tym, ¿e ryby – je¶li tam gdzie¶ by³y – nieszczególnie siê nimi interesowa³y. Spakowali¶my sprzêt i o wpó³ do jedenastej ruszyli¶my w kierunku Krakowa. Poza moim, niewielkim kleniem, tego dnia nie wziê³o nic.
By³a godzina jedenasta, gdy pomiêdzy Brzeskiem a Bochni±, Andrzej zobaczy³ otwarty ca³odobowy, przydro¿ny bar i rzuci³ w nasz± stronê: – Panowie, mo¿e co¶ zjemy? – Czemu nie – odpowiedzia³ Leszek i podjecha³ pod drzwi czynnego ca³± dobê „Taurusa”. Po przejrzeniu karty zamówili¶my… a jak¿e by inaczej, trzy sma¿one pstr±gi. Po dzieciêciu minutach na stole pojawi³y siê sma¿one ryby. Zjedli¶my je z frytkami, popijaj±c gor±c± herbat± z cytryn±. Co prawda, nie by³y to pstr±gi z³owione przez nas, zreszt± nawet nie mog³yby byæ z³owione, poniewa¿ teraz znajduj± siê w okresie ochronnym. Pochodzi³y z hodowli (byæ mo¿e nawet by³y przetrzymywane w zamra¿arce), ale i tak smakowa³y wy¶mienicie. Tak koñczyli¶my tegoroczny sezon - pa³aszuj±c szlachetne i wyj±tkowo smaczne ryby.
Leszek, jak przysta³o na d¿entelmena, podwióz³, najpierw Andrzeja, a pó¼niej mnie, pod sam± klatkê schodow±. W domu zjawi³em siê tu¿ przed pó³noc±. Dziêki temu, ¿e ¿ona ju¿ spa³a, unikn±³em pytania o to, co z³owili¶my? Bo specjalnie nie by³o siê czym pochwaliæ. Niemniej, zakoñczenie sezonu, jak zwykle, uznali¶my za niezwykle udane. Bo przecie¿ nie chodzi o to, ¿eby zawsze z³owiæ rybê. Chodzi o to, by byæ nad wod± i rybê ³owiæ. Na dodatek, gdy by³o siê w miejscu tak piêknym jak Dunajec pomiêdzy Melsztynem a Tuchowem, wspomnienia pozostaj± na d³ugo.
A ryby? Z³owimy je w przysz³ym roku.
Jakub Kleñ
· Napisane przez Administrator
dnia December 29 2011
943 czytañ ·
Ten serwis u¿ywa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przegl±darki oznacza zgodê na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowi± tylko czê¶æ materia³ów, które w ca³o¶ci znale¼æ mo¿na w wersji drukowanej "G³osu - Tygodnika Nowohuckiego".