Ledwie tydzień temu pisałem o dwóch zdarzeniach, kompromitujących Platformę Obywatelską – tchórzliwym zatarciu śladów po aferze hazardowej, w której brali udział jej najważniejsi politycy, oraz o nieudolności rządu w obliczu klęski powodzi. Minął tydzień, a już są dwa kolejne powody do narzekania na partię Tuska i Palikota.
Po pierwsze: co chciała osiągnąć Platforma decydując się na umieszczenie chyłkiem i na bocznej ścianie pałacu prezydenckiego pamiątkowej tablicy, upamiętniającej nie tyle ofiary katastrofy, co uczestników narodowej żałoby? Oczywiście, ten niezwykły fakt, że przez kilkanaście godzin w kolejce do oddania hołdu Lechowi Kaczyńskiemu stały dziesiątki tysięcy ludzi – należy upamiętnić. Ale pod pałacem prezydenckim trzeba też uczcić pamięć Prezydenta i tego domagali się modlący przy krzyżu ludzie. Tymczasem modlących usunięto siłą, a opinii publicznej usiłuje się wmówić, że krzyż nie jest już potrzebny, bo wystarczy skromna tabliczka na ścianie.
Komu przeszkadza skromny, drewniany krzyż stojący przy ulicy? Prezydentowi Komorowskiemu? Prezydentowej Warszawy, która kiedyś przedstawiała się jako gorliwa katoliczka? Niektórym biskupom, którzy obrażają modlących się ludzi, nazywając ich sektą? Oczywiście, krzyż irytuje podpitą hołotę, która zachęcana przez wynajętych agitatorów, usiłuje obrazić polskich katolików. Dziś ta hołota jest główną siłą Platformy, a czyją stanie się jutro, demolując inne krzyże i zmuszając wierzących do ukrywania się ze swoją wiarą? Kogo wtedy wezwą na pomoc ci biskupi, którzy dziś z pogardą wypowiadają się o obrońcach krzyża na Krakowskim Przedmieściu?
Po drugie: niemal równocześnie z operacją, przeprowadzoną przeciwko garstce obrońców smoleńskiego krzyża, nadeszła wiadomość o planach odsłonięcia w dniu 15 sierpnia, a więc w święto Polskiego Wojska, pomnika sowieckich żołnierzy, poległych w bitwie warszawskiej w sierpniu 1920 roku. Nie mam nic przeciwko ustawianiu krzyży na grobach poległych wrogów, ale w tym wypadku wyraźnie mamy do czynienia z pomnikiem. Pomniki na sowieckich mogiłach z 1945 roku stawiali polscy komuniści, a potem trzeba je było rozbierać. Niektóre straszą do dziś, niektóre – jak pomnik Sowietów spod Barbakanu w Krakowie – na szczęście zniknęły. Ale nawet komuniści nie wpadli na pomysł, żeby stawiać pomniki sowieckim najeźdźcom z 1920 czy z 1939 roku. Wpadła na to Platforma. Czy przypadkiem nie zmierzamy z powrotem do rosyjskiej strefy wpływów? Czy postawa pokornej uległości wobec Rosji, prezentowana przez ekipę Tuska po katastrofie smoleńskiej, nie oznacza jakiejś politycznej wolty, której kulisów jeszcze nie znamy? Czy dążenie do likwidacji polskiej armii i polskiego przemysłu zbrojeniowego, wycofanie się z aktywnej polityki na Wschodzie, np. w sprawie Ukrainy czy Gruzji, coraz większe uzależnianie się od rosyjskiego gazu itp. nie oznacza, że o polskiej polityce decydują ludzie, pilnujący obcych interesów? Rosyjskich interesów?
Kiedyś sowieckie wpływy w Polsce zapewniali moskiewscy namiestnicy: Bierut, Gomułka, Gierek, Jaruzelski. Kto dziś stara się nas przekonać, że Putin jest przyjacielem Polski, a Rosja chętnie otoczyłaby nas swoją opieką i przyjaźnią, gdyby na przeszkodzie nie stał nasz upór w sprawie uznania za ludobójstwo zbrodni w Katyniu, czy oceny czterdziestu powojennych lat sowieckich rządów w Polsce?
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia August 19 2010
1134 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".