+ Jak to się stało, że zdecydowała się Pani na pracę w nowohuckim ośrodku kultury?
- Można powiedzieć, że to przez moją niecierpliwość (uśmiech). Pierwszą pracą po studiach była praca w IV LO, jako nauczyciela- polonisty. Jednak kiedy mąż otrzymał mieszkanie na os. Kościuszkowskim, a był to rok 1972, szkoda mi było czasu na dojazdy do śródmieścia. Zaczęłam szukać pracy tu w Nowej Hucie i wtedy otrzymałam propozycję od Władysława Koniecznego- ówczesnego dyrektora Zakładowego Domu Kultury Huty im. Lenina objęcia stanowiska animatora kultury w dziale artystycznym. To miała być praca na jeden rok. Zgodziłam się nie mając pojęcia, że zostanę „architektem kultury” na całe praktycznie zawodowe życie. Wtedy dział artystyczny opiekował się ponad 30 zespołami artystycznymi – to była prawdziwa armia uzdolnionej, wspaniałej młodzieży z kadrą prowadzących instruktorów. Był to dla mnie piękny i bardzo ciekawy okres zawodowy, a doświadczenie wtedy zdobyte procentuje do dziś. Zawarte przyjaźnie również. Po roku zostałam kierownikiem działu artystycznego – znów „na chwilę” (uśmiech). + Z tych chwil uzbierało się ponad 30 lat. Dlaczego pozostała pani w jednym środowisku w jednym miejscu aż tak długo?
- Zna pani hasło „Moja praca moja pasja”. Ja tutaj to wszystko spotkałam. Tu znalazłam dużą przestrzeń dla kultury. Ciekawych ludzi. Ta praca stała się moją pasją, sensem i smakiem życia. Więc zatrzymałam się „na nieco dłuższą chwilę”. + Czy pamięta Pani swój pierwszy dzień w Ośrodku Kultury im C.K. Norwida?
- Może to panią zdziwi, ale nie. Nie pamiętam. Doskonale pamiętam za to swój pierwszy kontakt z Nową Hutą. To było jeszcze podczas studiów. Koleżanka powiedziała mi, że przy Zakładowym Domu Kultury Huty im. Lenina działa świetnie zaopatrzona biblioteka. Przyjechałam „czwórką” na Plac Centralny i idąc w kierunku biblioteki pogubiłam się. Przysiadłam zachwycona w Alei Róż myśląc – jak tu pięknie. To był, może maj, a może czerwiec i zieleń w Nowej Hucie wyglądała imponująco. Usiadłam na ławce wśród kwitnących róż. Kiedy już dotarłam do biblioteki nastąpił „zachwytów ciąg dalszy”. Pani bibliotekarka Krystyna Kuske, , przyjęła mnie „jak swoją”. Bardzo długo rozmawiałyśmy o książkach, autorach – wypytała mnie o moje preferencje literackie. Oczywiście okazało się, że książka której szukam jest dostępna. Ze zdziwieniem zauważyłam, ze każdy czytelnik jest tu traktowany jak ktoś wyjątkowy. Każdy jest wciągany do rozmowy, a ci którzy przychodzą kolejny raz są rozpoznawani i witani jak domownicy. Później, kiedy już umawiałam się na dalsze wizyty po książki zawsze byłam witana z uśmiechem i goszczona herbatą. To był mój pierwszy kontakt z Nową Hutą. A zamiast pierwszego dnia pamiętam pierwszą samodzielnie zorganizowaną imprezę. Pracę rozpoczęłam w lutym 1974 r. a już w marcu zostałam „rzucona na głęboką wodę”. Była to impreza z okazji Dnia Kobiet w Sali Teatralnej Huty im. Lenina. Około 200, może nawet więcej kobiet z różnych wydziałów, kwiaty, ciastka, wino – jednym słowem duże przyjęcie. W programie miał być występ jednego z krakowskich zespołów z którym byłam umówiona, wszystko teoretycznie dograne – dopięte na ostatni guzik. Występ zespołu miał się rozpocząć o godz. 18.00. Godzina 18 – zespołu nie ma, 18.15 - zespołu nie ma, 18.30 - wciąż nic się nie dzieje. Dzwonię, mocno już zaniepokojona, na stacjonarny numer telefonu, innych wtedy nie było, do szefa kapeli- telefon nie odpowiada. Wychodzę na salę, przepraszam wszystkich zgormadzonych. Dzwonię do Pani Ireny Krzywonos- szefowej działu artystycznego Domu Kultury i mówię co się dzieje. Wspólnie szukamy alternatywnego rozwiązania. Jako koło ratunkowe wystąpiły nasze zespoły, które w tym samym czasie występowały na os. Górali w sali kameralnej. Skróciły wcześniejszy występ i przyjechały do nas. Impreza świetnie się udała, ale ja do dziś na samo wspomnienie tej sytuacji dostaję gęsiej skórki. To był ogromny stres, pomimo, że imprezę udało się uratować. Dla mnie jednak było to traumatyczne przeżycie, które jak pani widzi pamiętam ze szczegółami do dziś. A zespół, który miał wystąpić w Sali Teatralnej, wcześniej miał koncert również z okazji Dnia Kobiet w Zakładach Farmaceutycznych „Polfa”, ale ja przecież o tym nie wiedziałam, jak i nie przypuszczałam jakie mogą być tego konsekwencje, byłam wtedy młodym, niedoświadczonym pracownikiem. Jak Pani widzi nauka tego zawodu bywa bolesna. + To był początek, a jak potem potoczyła się Pani przygoda z tym Ośrodkiem Kultury?
- Zaczynałam jak już wspomniałam w dziale artystycznym, to był luty 1974r. Po roku zostałam kierownikiem tego działu. Potem na kilka miesięcy zostałam oddelegowana do pracy w Związkowej Radzie Kombinatu. W 1980r zostałam kierownikiem Klubu Kuźnia na os. Złotego Wieku, a w 1983 roku zostałam dyrektorem Ośrodka Kultury im C.K. Norwida na os. Górali. Tą funkcję pełniłam przez 7 lat. Jednak po urodzeniu drugiego dziecka postanowiłam trochę ograniczyć moją aktywność zawodową, by mieć więcej czasu dla rodziny. W 1991 r. zostałam zastępcą Dyrektora do spraw programowych, ale więcej czasu dla siebie niestety nie zyskałam, o czym przekonałam się dosyć szybko. Na tym stanowisku pracowałam do września tego roku. Teraz wróciłam tu do Klubu Kuźnia, jako animator kultury i Główny Instruktor. Z funkcjami kierowniczymi rozstałam się na zawsze. + Skąd decyzja o odejściu ze stanowiska zastępcy dyrektora?
- Wszystko w życiu ma swój czas. Muszę przyznać, ze nad tą decyzją myślałam od dłuższego czasu. Jestem w wieku emerytalnym, postanowiłam z tego skorzystać pozostając jednocześnie aktywna zawodowo. Moim zdaniem to był dobry moment na rezygnację z tej funkcji. Wciąż jestem w pełni sił. Mam mnóstwo pomysłów i planów na przyszłość. Chcę podkreślić, że opuściłam stanowisko, ale nie opuszczam miejsca, wciąż jest to przecież mój Ośrodek Kultury im. C. K. Norwida, który dzięki pracy wielu osób i mojej też jest instytucją widoczną, o dobrym wizerunku, otwartą na wszystko co nowe i wartościowe. Sprawy programowe ośrodka są w dobrej kondycji a ja przekazuję je, w ręce Pani Beaty Waśko- osoby ambitnej o dużej wiedzy i doświadczeniu. Trudno sobie więc wyobrazić lepszy moment i lepsze warunki na taką zmianę – tak myślę. + No tak, ale wiele osób kojarzy Panią właśnie ze stanowiskiem wicedyrektora, na którym radziła sobie Pani perfekcyjnie. Ośmielę się nawet nazwać Panią „wirtuozem drugich skrzypiec”. Czy nie żal odchodzić?
- Wie pani co (uśmiech) gra na pierwszych skrzypcach – czyli bycie dyrektorem, też szła mi całkiem dobrze. A czy żal. Decyzja już podjęta. Nie czas zatem na takie rozmyślania. Trzeba myśleć o tym co będzie i planować kolejne działania. + Czy to duża zmiana? Co dla Pani znaczy „nie bycie” dyrektorem?
- Nie być dyrektorem – znaczy więcej wolności, na realizowanie różnych swoich zainteresowań, to na razie tylko teoria ale też marzenie. Nie bycie dyrektorem pozwala na większy dystans do spraw ważnych i koniecznych, tu na moim obecnym stanowisku będzie ich znacznie mniej. Mam na myśli kwestie związane ze sprawami formalnymi, czasochłonną dokumentację, która jest niezbędna, ale której nigdy nie polubiłam. Jednocześnie moje doświadczenie które zdobyłam przez lata „bycia dyrektorem” będzie -jak sądzę procentowało, a zgromadzony latami kapitał wykorzystam w planowanych działaniach. Jeśli z tego kapitału zechcą skorzystać moi wspólpracownicy, chętnie się podzielę. A zmiana szczerze mówiąc duża i siła przyzwyczajenia ogromna. Muszę się przyznać, że zdarzało mi się po wyjściu z domu ruszyć w kierunku os. Górali zamiast w kierunku os. Złotego Wieku. Jednak raz jeszcze zaznaczę, że w Klubie Kuźnia czuję się jak najbardziej „u siebie”. + Jakie zatem plany na najbliższe lata?
- Z moich dotychczasowych działań zostawiłam sobie ulubione wątki. Chcę w dalszym ciągu zajmować się Grupą Literacką „Sylaba”, jedyną taką grupą na terenie Krakowa, która nieprzerwanie działa od wielu lat gromadząc na comiesięcznych warsztatach piszących poezję i małe formy prozatorskie. Są to osoby w różnym wieku i różnych zawodów. Oczywiście nie opuszczę Nowohuckiej Wiosny Muzycznej, która zdecydowanie jest jednym z moich ukochanych projektów. Przygotowuję też kolejną edycję międzydzielnicowego programu Ecce Homo. Pozostanę współorganizatorem Koncertów Mogilskich. Bardzo cieszę się ze współpracy z Nowohuckim Stowarzyszeniem Muzycznym. Jestem w jego zarządzie, a współpraca już zaowocowała cyklem „Spotkajmy się po latach”, w którym prezentujemy sylwetki i osiągnięcia artystów, twórców z Nowej Huty. Projektów i działań jest sporo. Z rzeczy całkiem nowych już w styczniu 2012 r. rozpoczynamy realizację nowego cyklu. Będą to Koncerty Mistrzejowickie, które jeden raz w miesiącu (niedziele) odbywać się będą w kościele p. w. św. Maksymiliana M. Kolbego. Moja propozycja spotkała się z życzliwością ks. Proboszcza Parafii, przychylnie została też przyjęta przez Przewodniczącego Rady Dzielnicy XV. Jestem również wdzięczna Rafałowi Marchewczykowi – dyrygentowi Chóru Krakowska Młoda Filharmonia za chęć pomocy programowej. Mam nadzieję, że ta muzyczna propozycja, w tym szczególnym miejscu spotka się z zainteresowaniem i życzliwym przyjęciem mieszkańców Mistrzejowic. Przychodząc do pracy do Klubu Kuźnia wróciłam można powiedzieć „do siebie” bo jak wspominałam byłam tu w latach 70-tych jego kierownikiem. W tym środowisku jest wiele do zrobienia. Jestem przekonana, że z młodym, ambitnym zespołem Klubu Kuźnia to się uda. + Z naszej rozmowy wynika, że podczas swojego zawodowego życia zrealizowała Pani bardzo wiele projektów. Które z pośród projektów w które była Pani zaangażowana były Pani pomysłami?
- Projekt, z którym byłam bardzo związana to cykl koncertów „To tylko jazz”. Ośrodek Kultury był jedyną instytucją na terenie Nowej Huty, która systematycznie upowszechniała jazz. Cykl posiadał swoja stałą publiczność, muszę też dodać, że był nawiązaniem do tradycji, gdyż w latach 60-tych to tutaj Stanisław Florek zakładał nowohucki Jazz Club, w którym występowali najlepsi w kraju muzycy jazzowi. Niestety z przyczyn finansowych cykl został zawieszony. Ten sam los spotkał „Piękne głosy”, a także „Portrety ludzi teatru, filmu, estrady”. Mam nadzieję, że do nich – w sensie realizacji - jeszcze wrócimy. Ale na szczęście pozostały takie projekty jak: moje dziecko, czyli Nowohucka Wiosna Muzyczna, która rozbrzmiewa zawsze w maju od 16 lat, Dni Norwidowskie w Krakowie realizowane od 17 lat, którego głównym koordynatorem jest Urszula Perlińska, projekt edukacyjny Od Wandy do Sendzimira. Bliski jest mi również realizowany od 1995 roku projekt działań dla zieleni Krakowa – Miasto Ogród. Jego autorką jest Danuta Szymońska, wieloletnia dyrektor Ośrodka Kultury, z którą tworząc zgodny tandem prowadziłyśmy OKN ponad 20 lat. Ten projekt ustawicznie się rozwija i poszerza głównie dzięki inicjatywom Pani Joanny Pirowskiej i Pani Elżbiety Urbańskiej- Kłapa. W roku 2011 realizowany jest w partnerstwie z Arcelor Mittal Poland SA program „Ogrody Nowej Huty”. Należy zaznaczyć, że działania programowe podejmowane w naszym Ośrodku Kultury były i wciąż są efektem pracy zespołu. To grupa ludzi wymienia się pomysłami, rozmawia – często w gorącej atmosferze, planuje i wreszcie rodzi się projekt. + Czy w tej, ponad trzydziestoletniej, historii Pani animowania nowohuckiej kultury były jakieś szczególnie ważne, przełomowe wydarzenia?
- Momentem przełomowym dla wszystkich pracowników Ośrodka Kultury był rok 1994. Do tego roku nasza placówka znajdowała się w strukturze Huty im. T. Sendzimira, która w tym czasie przechodziła głęboki proces restrukturyzacji. Podjęliśmy działania mające na celu przekształcenie jej w jednostkę miejską. Negocjacje były długie i trudne, ale na szczęście dla nas wszystkich owocne, dzięki zrozumieniu problemu przez negocjujące strony. Trzyletnie starania zakończyły się podpisaniem porozumienia na mocy którego nasz ośrodek uzyskał status placówki miejskiej. Od tej pory miał być w połowie finansowany przez hutę a w połowie przez miasto i to rozwiązanie było ewenementem w skali kraju. Przy tej okazji warto wspomnieć postać dyrektora Jerzego Knapika, który miał w tych negocjacjach znaczący udział. Pozostał jeszcze wybór patrona, ale tu cały zespół był wyjątkowo zgodny. Od 1994r. Ośrodek Kultury nosi imię Cypriana Kamila Norwida – poety, myśliciela, artysty. Trzeba też wyraźnie zaznaczyć, że zawsze byliśmy placówką otwartą. Nawet w czasach bezpośredniej zależności od huty działaliśmy nie tylko na rzecz pracowników i ich rodzin, ale całej nowohuckiej społeczności. W latach 70-tych i 80-tych Dom Kultury stanowił sieć placówek kultury (ponad 10 klubów usytułowanych na terenie całej dzielnicy), które stanowiły podstawową bazę w zakresie upowszechniania kultury w Nowej Hucie. + Czy to trudny zawód? Kim tak naprawdę jest animator kultury?
- Zawód animatora kultury jest dla otoczenia trochę tajemniczy. Dla mnie jest to zawód wyjątkowy i wymagający od uprawiających go osób szczególnych predyspozycji. Animo znaczy dusza anime ożywiać. Bycie animatorem kultury to nieustanne wyzwanie względem ludzi, pobudzanie odbiorców naszych działań do twórczej aktywności. To jest trudne i odpowiedzialne, ale możliwe do wykonania zadanie. Animator tworzy, musi więc dysponować wiedzą, obyciem w sferze kultury i nie tylko, a także znajomością środowiska, jego potrzeb oraz oczekiwań. Planując działanie jesteśmy pełni obaw, jak osoby do których jest ono adresowane zareagują na naszą propozycję. Środowisko nowohuckie jest wymagającym, ale też i wdzięcznym odbiorcą kultury. + Podczas naszej rozmowy zauważam, że jest Pani niesłychanie skromną osobą, mającą jednocześnie niesamowite poczucie własnej wartości. Wiele z Pani dzieł nie jest kojarzone z Pani nazwiskiem. Czy nigdy nie korciło Panią by uzyskać większy poklask?
- Nie. Zupełnie nie leży to w mojej naturze. Inni robili to za mnie, wskazując moją osobę jako pomysłodawcę, lub współtwórcę projektu. Zawsze zależało mi na efekcie końcowym, mniej na uznaniu. Ważniejsze od promowania własnej osoby było dla mnie inspirowanie odbiorców, serdeczny kontakt z ludźmi. Inspirowałam, wspierałam, pomagałam - taka jest moim zdaniem rola zastępcy dyrektora do spraw programowych. Myślę, że dzięki temu podejściu udało mi się funkcjonować przez wiele lat w zgodzie, w efektywnej współpracy merytorycznej i przyjaźni z zespołem pracowników OKN. A jeśli chodzi o poklask (śmiech), w młodości miałam epizody kiedy występowałam przed szerszą publicznością. Brałam udział w Nowej Hucie m. in. w konkursie młodych talentów, pamiętam, że śpiewałam wtedy piosenki „Tych lat nie odda nikt” i „To były piękne dni”. Oczywiście, wtedy nie wygrałam, ale ustąpiłam pierwszeństwa nie byle komu. Ten konkurs wygrał Bohdan Smoleń i kiedy po latach zaprosiłam go na występ do Ośrodka Kultury z uśmiechem wspominaliśmy tamte czasy. Występowałam również w kabarecie „Slab”, który prowadził nieżyjący już krakowski poeta i dziennikarz Henryk Cyganik. To były dawne, studenckie czasy i prawdziwie piękne dni. Później, zawodowo wolałam raczej pokazywać się „poprzez dobre dzieło”, które niesie ze sobą wartości na których mi zależy. To jest sukcesem a także smakiem mojego zawodowego życia. Zawsze starałam się nie być widoczna zza tego co robię, jednocześnie najlepiej jak potrafiłam i umiałam dbałam o dobry wizerunek OKN wszędzie, gdzie było to możliwe. + Czy jest coś co się przez te lata nie udało? Jakaś zmarnowana okazja, która spędza sen z powiek?
- Oczywiście, że tak. Najczęściej pomysły, które nie mogły być zrealizowane, to były głównie przyczyny finansowe. Żałuję, że nie można realizować projektów, o których już mówiłam wcześniej, choć publiczność na nie czeka. Szkoda, że tak wolno, stanowczo za wolno biegnie proces rewitalizacji Nowej Huty. Ośrodek Kultury jako jedyna instytucja kultury złożył do Lokalnego Programu Rewitalizacji aż 8 projektów, uczestnicząc aktywnie w społecznych konsultacjach. Niecierpliwie czekamy na efekty. Cieszę się bardzo, że w 2011 roku OKN rozpoczął realizację projektu ReNewTown w partnerstwie 8 instytucji z 5 krajów. Autorkami projektu są Małgorzata Hajto i Katarzyna Danecka-Zapała, a jego głównym celem będzie zrealizowanie przez OKN inwestycji związanej z rewitalizacją budynku Sali Tańca, os. Górali 4. Więcej na temat tego i innych projektów – zapraszam na stronię internetową www.okn.edu.pl. Czekają też na wydanie dwie opracowane książki dotyczące Nowej Huty. „Nowa Huta w pamiętnikach K. Girtlera” oraz „Antologia tekstów o Nowej Hucie”. Nadal poszukujemy środków na ich wydanie. Oczywiście często natrafialiśmy na problemy, głównie finansowe, przy realizacji różnych przedsięwzięć, ale staraliśmy się nie poddawać. Siłą naszego ośrodka zawsze była i jest dobrze wyszkolona i doświadczona kadra. Z takimi ludźmi można góry przenosić (uśmiech). Dla mnie pewnym problemem było połączenie funkcji animatora i menagera kultury. Animator kultury traktuje kulturę jako pewien proces. Menager kulturę postrzega jako produkt. Zawsze bliżej było mi do animatora. We współczesnych czasach dyrektor powinien łączyć te dwie funkcje w równych proporcjach. Takiego ideału osobiście jeszcze nie poznałam. Udało się nam za to bardzo dobrze przejść na tzw. myślenie i działanie projektami. To wymóg obecnych czasów, tak pracuje większość współczesnych ośrodków kultury. Tą metodą działania łatwiej jest pozyskiwać uznanie oraz fundusze. Muszę z dumą powiedzieć, że z tym z zespołem udawało i wciąż udaje się znaleźć nowe źródła finansowania dla naszych pomysłów, ale przed nami wiele jeszcze do zrobienia. + Nie pozostaje nic innego jak, dziękując na ciekawą rozmowę, życzyć powodzenia na dalsze lata pracy.
- Ja również dziękuję. Chciałabym, korzystając z okazji, podziękować wszystkim tym z którymi pracowałam przez te lata. Nie sposób wymienić wszystkich z nazwiska, więc nawet nie próbuję tego zrobić, niech pozostaną w mojej wdzięcznej pamięci. Jak już mówiłam to ludzie stanowią o sile tego ośrodka. Bardzo cieszę się, że znalazłam się w tym miejscu i tej przestrzeni. Mam nadzieję w tej atmosferze pracować przez najbliższe lata.
Rozmawiała Agnieszka Łoś
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".