Premiera w Teatrze Ludowym Pół żartem pół sercem, czyli jak parodiować samych siebie
Dwaj amerykańscy bezrobotni aktorzy, grający sztuki Williama Shakespeare po przeczytaniu w gazecie, że w pewnym miasteczku bogata i umierająca dama czeka na swe nie widziane od lat siostrzenice, aby przejęły po niej schedę, postanawiają podszyć się pod spadkobierczynie. Pomysł, rodem z Marka Twaina w „Przygodach Hucka”, gdzie przygarnięci przezeń na tratwę oszuści dowiedziawszy się o spadku od gadatliwego jegomościa zamierzają zrobić coś podobnego, tyle, że spadkodawca już nie żyje. Ale dwaj aktorzy ze sztuki Pół żartem, pół sercem” Kena Ludwiga przebierają się za kobiety, a to już pomysł z filmu „Pół żartem, pół serio”. I zaczynają się perypetie. Komedia pomyłek, komedia niespodzianek. Grający ją nowohuccy aktorzy przy okazji pokpiwają z samych siebie, ze swego zawodu, jakby na złość pewnemu krytykowi, który raz po raz przydzwania im w recenzjach, omal nie wzywając gromu, aby ich dobił za rzekome zbytnie uleganie chwytom i schematom aktorskiego rzemiosła. No tak. Mamy pełną zabawę, gdy jednak nasi aktorzy pokazują, na co ich stać i prezentują całkiem niezłą finezję w swych komediowych, a więc trudnych rolach, bo może łatwiej zagrać tragiczną postać, niż właśnie taką, która chce oszukać, a przez to, zamiast być śmieszną, naprawdę staje się tragiczną. Małomiasteczkowe kalkulacje doktora, aby wydać syna za jedną z przyszłych dziedziczek, chytrość świątobliwego pastora, aby też zdobyć bogatą w perspektywie owieczkę. I dziewczyny, tęskniące za prawdziwą miłością, jedna trochę głupiutka, ale „swoje wie”, upozowana na Marilyn Monroe (Iwona Sitkowska), druga, wielka fanka Williama Shakespeare i pewnego słynnego aktora (Katarzyna Tlałka). I o dziwo, tę miłość dają im, także z początku polujący na posagi, ale jednak pełni skrupułów aktorzy-przebierańcy (Piotr Pilitowski i Tomasz Schimscheiner) - To oszuści – woła pastor. Ale bogata dama, która poddała się urokowi sympatycznej pary stwierdza beztrosko: wiem, ale ja ich lubię!
Aktorzy występujący w „Pół żartem pół sercem” zagrali swe role brawurowo i dojrzale. Doktor (rewelacyjny Andrzej Franczyk) zdesperowany brakiem zainteresowania ze strony syna (Marcin Stec ) bogatą dziedziczką części fortuny sam bierze sprawy w swe ręce. Jeśli nie syn, to on ożeni się dla pieniędzy. Pastor (Jan Nosal) gubi się w swych intrygach i w sumie wychodzi na durnia. Zaś Piotr Pilitowski i Tomasz Schimscheiner okazują się mistrzami przebieranek i dość udatnie generują zmiany nastroju. Spadkodawczyni (Maja Barełkowska) z umierającego, choć ciągle żywego upiora na łóżku cudownie przemienia się w elegancką światową damę. Zaś cichym bohaterem spektaklu, jak go nazwał dyrektor Jacek Strama okazuje się, przebiegający scenę, jako lokaj Piotr Piecha. A w ogóle, jak orzekł Jerzy Fedorowicz, ta sztuka, to pastisz pastiszu. - Ale my lubimy pastisze, choćby do kwadratu.
Reżyseria - Włodzimierz Nurkowski, scenografia, dość pomysłowa - Anna Sekuła. Idźcie więc drodzy czytelnicy na spektakl, jeśli chcecie się setnie ubawić, no i zobaczyć kopię Marylin Monroe na wrotkach, która zresztą w Pół żartem pół serio”...parodiowała siebie!
RYSZARD DZIESZYŃSKI
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".