Ze Stanisławem Kowalczykiem, organistą oraz dyrygentem Chóru i Orkiestry Bazyliki OO. Cystersów w Mogile rozmawia Jan L. Franczyk + Czy to prawda, że początkowo wiele wskazywało na to, że zamiast organistą zostanie Pan księdzem?
- Powiedziałbym nawet, że sporo na to wskazywało. Moja średnia szkoła to Niższe Seminarium Duchowne Księży Zmartwychwstańców w Poznaniu, potem rok nowicjatu, który kończył się tzw. obłóczynami, czyli pierwszym założeniem sutanny, a następnie 5 lat Wyższego Seminarium Duchownego Księży Zmartwychwstańców w Krakowie. Dopiero na piątym roku nie zostałem dopuszczony do ślubów wieczystych, gdyż byłem – jak to napisano – nieformowalny, co zresztą dzisiaj żona, po niemal 30 latach małżeństwa, zdecydowanie potwierdza. + Z tego, co wiem, na organach gra również Pana żona, Anna. Jak rozumiem, połączyła was oczywiście miłość, ale w waszym przypadku – co chyba niezwykle istotne – także miłość do muzyki...
- Żona jest przede wszystkim pianistką, ale kiedy zaszła potrzeba pomocy na samym początku mojej pracy w Mogile, opanowała również organy. Początkowo pomagała mi tylko w bazylice, a kiedy odszedł poprzedni organista z kościoła św. Bartłomieja, została organistką w tymże kościele. A co do miłości do muzyki…, to gdyby nie ona, pewnie nigdy byśmy się z żoną nie spotkali. + W maju tego roku minęło 30 lat od chwili, gdy przybył Pan do Mogiły, by tutaj zostać organistą. Czy mógłby Pan przybliżyć nam okoliczności, które sprawiły, że pojawił się Pan w mogilskiej bazylice?
- Zacznę może od drobnego sprostowania. Mianowicie to był kwiecień i wcale nie przybyłem do Mogiły, żeby zostać tutaj organistą. Jestem kolejnym przykładem tego, że w naszym kraju tzw. prowizorki trzymają się najdłużej. Przyjechałem tu awaryjnie na trzy dni, gdyż poprzedni organista zrezygnował z pracy dzień przed kanoniczną wizytacją parafii i parafia została bez organisty w tak ważnym momencie. A ponieważ będąc w seminarium studiowaliśmy w Instytucie Księży Misjonarzy razem z cystersami, gdzie zaprzyjaźniłem się z jednym z nich i w wakacje bywał w moim rodzinnym domu, a zatem wiedział gdzie mieszkam, więc przyjechali do mnie z o. Cyprianem, ówczesnym proboszczem w środku nocy, prosząc o zagranie podczas tej wizytacji. Wizytacja trwała trzy dni, ale kiedy poszedłem się pożegnać do proboszcza, o. Cyprian poprosił, żebym został na Święta Wielkanocne, bo jeszcze nikogo nie mają. Kiedy zaś poszedłem po świętach, to zaproponował, żebym został do wakacji. Zdecydowałem się zostać, ale pojawił się problem z pogodzeniem pracy w Mogile ze studiami, a byłem dopiero na pierwszym roku Akademii Muzycznej. I tu zjawiła się pomoc w postaci Ani, wówczas jeszcze nie żony. I tak trwa to już 30 lat. + A jak wygląda typowy dzień organisty w parafii? Nie mówię o niedzieli, bo to chyba najbardziej dla Pana pracowity dzień w tygodniu...
- To świetne pytanie, gdyż sądzę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy ze specyfiki tej pracy. Otóż nie ma czegoś takiego, jak typowy dzień organisty. To nie jest tak, jak w normalnej pracy, do której idzie się na określoną ilość godzin, wraca się do domu i ma się czas dla siebie. I tak od poniedziałku do piątku, wolny weekend itd. My wszystko mamy odwrotnie. Kiedy wszyscy mają wolne, my pracujemy najwięcej. Kiedy zaś wszyscy idą do pracy, my mamy trochę luźniej, ale nie wolne. I to jest chyba największy mankament tej pracy – dyspozycyjność i nieregulowany czas pracy. To jest tak, że gdyby skumulować nasz czas pracy, to byłoby to raptem kilka godzin dziennie. Nawet w niedzielę. Ale problem w tym, że te godziny są rozłożone często na cały dzień. Do tego dochodzi dyspozycyjność w związku z pogrzebami, które są nie do przewidzenia: kiedy, gdzie i o jakiej porze... Tak więc, trudno mówić o jakimś typowym dniu organisty, kiedy trzeba być do dyspozycji od rana do wieczora. Jest po prostu różnie. + Co przez te minione 30 lat najbardziej zapadło Panu w pamięć?
- Trudno powiedzieć. Kiedy przez 30 lat życie osobiste przeplata się w jednym miejscu z życiem zawodowym i jeszcze z pasją, jaką jest prowadzenie chóru, to wskazanie jednego wydarzenia, które by jakoś wybitnie zapadło w pamięć, jest niezwykle trudne. Mam tak wiele pięknych chwil i sytuacji zaistniałych w tym miejscu, a to związanych z życiem osobistym, jak nasz ślub z Anią, pierwsze komunie dzieci…, a to z samą grą na organach, czy wreszcie z działalnością chóru… Wszystkie wydają się wyjątkowe i przeplatają się we wspomnieniach przy różnych okazjach, ale nie jestem w stanie wybrać jednego. + Kieruje Pan znanym w mogilskiej parafii chórem i orkiestrą. Uświetniacie nie tylko parafialne uroczystości ale występujecie w różnych miejscach poza parafią. W tym roku na przykład braliście udział w liturgii ku czci św. Stanisława na krakowskiej Skałce. Które z tych uroczystości czy koncertów wspomina Pan szczególnie ciepło?
- Wszystkie, które dobrze wyszły. Po niemal 30 latach istnienia chóru i orkiestry, zagraniu pewnie już setek występów, trudno wybrać jakiś jeden. Ale tak naprawdę, chyba najcieplej wspominam koncerty wyjazdowe i w ogóle nasze wyjazdy. Ponieważ nigdy nie korzystamy z biur podróży, ale wszystko załatwiamy sami, więc już same kwestie organizacyjne są okazją do wielu spotkań, dyskusji, planowania, etc. Na tych wyjazdach, oprócz zwiedzania i tzw. integracji, oczywiście zawsze też występujemy i staramy się, żeby to były jakieś ciekawe miejsca. I wydaje mi się, że te występy, jak w katedrze w Strasbourgu, w Wiedniu, w pięknych kościołach Pragi, czy Rzymu pozostają w pamięci najdłużej i w związku z tą całą otoczką, o której wcześniej mówiłem, wspomina się je najcieplej. + Każdy z nas ma jakieś marzenia. Czy mógłby Pan zdradzić naszym czytelnikom jakieś swoje marzenie? Niekoniecznie związane z muzyką. Albo może właśnie z muzyką związane?
- Może nie będę tu jakiś odkrywczy, ale pośród tych rozmaitych działań, jestem przede wszystkim mężem i ojcem i marzę o tym, żeby zawsze widzieć swoją żonę i dzieci zdrowymi i szczęśliwymi. Reszta to bardziej lub mniej miłe drobiazgi. + Dziękuję bardzo za rozmowę.
Stanisław Kowalczyk
Urodził się w Mszanie Dolnej 13 listopada 1966 roku, a jego rodzinny dom znajduje się w Mszanie Górnej, tj. na granicy Beskidu Wyspowego i Gorców. Ukończył 5 lat studiów filozoficzno-teologicznych w Instytucie Księży Misjonarzy w Krakowie, Archidiecezjalną Szkołę Organistowską w Krakowie oraz Akademię Muzyczną w Krakowie. Od 30 lat jest organistą w Bazylice OO. Cystersów w Mogile, a od dwóch lat jest też członkiem Archidiecezjalnej Komisji Muzyki Kościelnej w Krakowie, w podkomisji ds. kantorów, scholi gregoriańskich, chórów i orkiestr. Od 27 lat prowadzi Chór i Orkiestrę Bazyliki OO. Cystersów w Mogile – zespół, którego jest założycielem.
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".