25 lat temu, 13 grudnia 1981 roku władze komunistyczne wprowadziły stan wojenny CZOŁGI ROZJECHAŁY HUTĘ
Nie wszystkich działaczy udało się internować pierwszej nocy. Niektórym udało się uciec, inni pracowali na nocnej zmianie w nowohuckim kombinacie, jeszcze inni nie znaleźli się na esbeckiej liście osób przewidzianych do internowania. Jak te pierwsze dni stanu wojennego w Nowej Hucie wspominają ci, którym udało się uniknąć aresztowania? Ci, którzy zorganizowali strajk w Hucie im. Lenina?
Początek pacyfikacji huty zastał mnie na dachu Walcowni
Maciej Mach, sekretarz Komisji Wydziałowej NSZZ „S” Wydziału Blach Karoseryjnych wspomina: - W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., kiedy działały jeszcze telefony, zadzwonił do mnie kolega z informacją, że coś dzieje się przed hutą, prosił, abym przyjechał. Do kombinatu dojechałem taksówką. Były wczesne godziny ranne. Na miejscu dowiedziałem się, że milicja splądrowała pomieszczenia Komisji Robotniczej Hutników NSZZ ”S”. W tym czasie przebywali tam m. in. Stanisław Handzlik i Jan Ciesielski, ale udało im się cudem uniknąć aresztowania. Rano spotkaliśmy się na Wydziale Zgniatacza, gdzie miał siedzibę komitet strajkowy HiL.
Początek pacyfikacji huty zastał mnie na dachu Walcowni. Wyszliśmy tam razem z kolegą Żurkiem, aby sprawdzić ruchy milicji i wojska. Mieliśmy ze sobą krótkofalówki przez które koledzy z dołu dali nam znać, że milicja wchodzi. Widzieliśmy wówczas rozbijane przez czołgi bramy. Ogrodzenie naszej Walcowni przylegało do ul. Mrozowej. Wzdłuż niego przebiegały tory tramwajowe. Najpierw czołgi uderzyły w bramę nr 1, od strony Wydziału Samochodowego. Była ona najsłabszym punktem, gdyż jako jedynej nie udało się jej zabarykadować zgromadzonymi kręgami. Następnie rozbiły bramę nr 2 Walcowni Blach Karoseryjnych wdzierając się na wydział. Za nimi weszły oddziały ZOMO. Widzieliśmy jak spędzano ludzi na halę tzw. wygładzarki. Zostali otoczeni ze wszystkich stron. Następnie zaczęto wyczytywać nazwiska z przygotowanej wcześniej listy. Z dachu zdążyliśmy jeszcze przez krótkofalówkę przekazać na Wydział Zgniatacza informację, że nas pacyfikują.
Kilku zomowców zniszczyło ołtarz i podeptało flagę
Wspomina Stanisław Malara: - W poniedziałek i wtorek (14 i 15 grudnia 1981) na naszym wydziale organizowane były wiece. Uczestniczyli w nich niemal wszyscy pracownicy z obu strajkujących zmian – ok. 500 osób. 15 grudnia przy głównej bramie zorganizowano wiec całej załogi. Strajkowały m. in. wydziały: Zgniatacz, Mechaniczny, Odlewnia, Stalownia Martenowska i Konwertorowa, walcownie: Blach Karoseryjnych, Rur, Zimna, Drobna, Gorąca, Taśm. Wtedy też doszło do spotkania przewodniczącego komitetu strajkowego huty Mieczysława Gila z komisarzem płk. Mazurkiewiczem. Ten drugi nakłaniał nas do powrotu do pracy, my jednak uzależnialiśmy to od spełnienia naszych postulatów: odwołania stanu wojennego, zwolnienia wszystkich internowanych. On groził, że strajk zostanie rozbity, że będą aresztowania. Odpowiedzieliśmy, że się nie boimy. Świadomość, że będą nas pacyfikować mieliśmy już od 14 grudnia. Tego dnia ok. godz. 23.00 koledzy obserwujący sytuację z dachów dali znać o ruchach wojska i milicji wokół kombinatu.
Na 1.00 w nocy 16 grudnia mieliśmy zapowiedzianą mszę św. Ołtarz był przygotowany na dwóch wózkach akumulatorowych. Miał ją odprawić ks. Janusz Bielański. Ponieważ spodziewaliśmy się ataku, jeszcze 15 grudnia ok. godz. 17-19 uruchomiliśmy wszystkie suwnice, ustawiliśmy je obok bram i dodatkowo obstawiliśmy stalowymi kręgami. Każdy ważył od kilkunastu do 20 ton. Głównej bramy nie udało się zabezpieczyć dokładnie i właśnie ona została rozbita przez milicyjnego skota. Na zewnątrz, przy bramie nr 3, zastawiliśmy tory załadowanymi wagonami i przez nią nie weszli. Rozwalili za to tę przy Wydziale Transportowym, blokowaną tylko wrakami samochodów, co dla czołgów nie stanowiło przeszkody.
Gdy zomowcy wdarli się do środka, staliśmy na hali. Oni zaraz ustawili się szeregiem naprzeciwko nas. Sądzę, że przed akcją zażyli jakieś środki, nie zachowywali się bowiem normalnie. Natychmiast wezwali kierownika do ujawnienia składu komitetu strajkowego, ale on odmówił. Kilku zomowców zniszczyło ołtarz ustawiony na wózkach i podeptało flagę. Nie doszło do ogólnego pałowania, ale bili w zaułkach pojedyncze osoby.
Generale, wojna się nie skończy
Kazimierz Fugiel wspomina: - Od poniedziałku pierścień koło huty zaciska się, nie dopuszczają rodzin pod bramę, są kontrole, można przenieść tylko dwie kanapki. Chleb niesiony w całości, jest odbierany, przestrzeń od bramy do przystanku należy do milicji. My mamy całą przestrzeń huty. Pracują tylko te wydziały, które muszą, jak Wielkie Piece, Marteny, czy Siłownia dająca ciepło dla miasta. Ciągłość strajku jest utrzymywana. Po godz. 16.00 zwalniamy matki wychowujące małe dzieci. Jest też kilkunastu „towarzyszy”, którzy uciekają do domu lub na chorobowe. W mieście kłopoty z zaopatrzeniem w chleb. U nas koledzy wybrali się po chleb do Luboczy, gdzie jest piekarnia. Kupują kilkanaście bochenków i wracają bezpiecznie. Potem milicja obstawia piekarnie.
Przygotowujemy się do obrony, gdyby zaistniała interwencja. Bramy są już zamknięte, zatarasowane wrakami autobusów i innym żelastwem. Z leżących na złomie pociętych szyn, robimy kilkanaście kozłów przeciwczołgowych, które rozstawiane są za barykadami. Noc mija spokojnie. Ludzie śpią gdzie i jak mogą: po biurach, stołach, ławach, na zmianę. O godz. 6.00 – masówki – dotarł łącznik z Bochni – duża koncentracja ZOMO. Dowiadujemy się, że tej nocy rozbili zajezdnię MPK w Nowej Hucie obok kombinatu – atak bezpardonowy przy użyciu gazu i pałek, kilka osób zamykają. Od rana także dudni radiowęzeł nadając w kółko to samo: represje, wyroki, kary śmierci.
Była to już czwarta doba bez spania, stale na nogach. Panie znalazły zaciszne lokum, położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. I nagle słyszę wyrazisty strzał – rakieta wystrzelona w niebo rozjaśnia teren, za chwilę ciągły gwizd lokomotyw i syreny na siłowni – nie ma wątpliwości – to już teraz. Patrzę na zegarek – jest godzina 1.00 dnia 16 grudnia. Budzę kolegów. Pędzę po korytarzach – to w górę, to w dół. Kazek Łapczyński blady jak ściana powtarza bez końca – wjechali, telefon już nie działa. Na zewnątrz słychać jazgot i gwizd lokomotyw, to kolejarze blokują tory wagonami na przejazdach, gdzieś w dali słychać jazgot czołgów. Pośpiesznie schodzimy na halę nr 1, przychodzą też z „dwójki”, odlewni oraz Komitetu Strajkowego Wydziału Samochodowego. Zbieramy się na stałym miejscu, gdzie jeszcze niedawno była Msza święta, palą się jeszcze świece. Śpiewamy „Boże coś Polskę”, odmawiamy różaniec, znowu śpiewamy pieśni. Nie mogę się zebrać do przemówienia, coś ściska gardło i głos jest zachrypły. Lecz w końcu mówię: musimy stanowić jedno, by nikt nie zrobił wyrwy w tym naszym murze solidarności. Były to moje ostatnie słowa pożegnania z załoga Wydziału Mechanicznego, która liczyła 1260-1550 członków.
Świta. Przy ołtarzu palą się świece, trwa modlitwa. Zostajemy wyprowadzeni i ukryci. Około 7.00 namiestnik w stopniu kapitana każe strajkującym opuścić zakład. Pozostają ci, co przyszli na ranną zmianę. Zaczynają włączać obrabiarki, inni wychodzą ze spuszczonymi głowami, ale dumni i gniewni. Ktoś napisał kredą na murze: „Generale, wojna się nie skończy”.
+ + +
Dzisiaj, w oparciu o źródła historyczne, możemy z całą pewnością stwierdzić, że stan wojenny został wprowadzony w imię obrony systemu komunistycznego, a nie w imię ocalenia Polski przed interwencją sowietów. Biuro politycznej sowieckiej partii komunistycznej na swoich posiedzeniach późną jesienią 1981 roku nie rozważało kwestii interwencji w Polsce, a szef KGB Jurij Andropow brał nawet pod uwagę wariant akceptacji przejęcia władzy w naszym kraju przez „Solidarność”. Władze sowieckie naciskały na gen. Jaruzelskiego, by ten rozprawił się z „Solidarnością” własnymi siłami. Pod względem wojskowym i policyjnym wprowadzenie stanu wojennego okazało się sukcesem, ale było zarazem - w zgodnej opinii zdecydowanej większości historyków - gwoździem do trumny komunizmu w Polsce. Czas stanu wojennego ukazał całkowitą bezradność władz komunistycznych w radzeniu sobie z trudnościami gospodarczymi, z jakimi zmagała się wówczas Polska. Po kilku latach do generała Jaruzelskiego i jego świty dotarło również, że nie uda im się wyprowadzić kraju z głębokiego kryzysu bez porozumienia ze społeczeństwem.
Jan L. FRANCZYK
Fragmenty wspomnień uczestników strajku w Hucie im. Lenina w dniach 13-16 grudnia 1981 roku pochodzą z książek: Stan wojenny w Małopolsce w relacjach świadków, opr. Z. Solak i J. Szarek, Kraków 2001 oraz Ks. Władysław Palmowski, Był taki czas, Kraków 2001.
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".