Czas mamy teraz chyba najpiêkniejszy w roku. Wszêdzie bujna, soczysta zieleñ. S³oñce, które rozgrzewa zziêbniête po zimie ko¶ci. Kr±¿±ce nad g³ow± bociany. Ptasi ¶wiergot w ga³êziach drzew… A¿ chce siê ¿yæ. W³a¶nie w taki czas wybra³em siê nad Dunajec w okolice Zakliczyna. Po niezbyt udanej – je¶li chodzi o pogodê - sobocie (co chwilê przewala³y siê chmury i la³ deszcz), niedziela zaczê³a siê piêkny porankiem. Ani ¶ladu wczorajszego deszczu. Za to niebieskie niebo i pierzaste nieliczne chmurki zwiastowa³y piêkny dzieñ. Nad wod± zjawi³em siê po obiedzie. Nie zabiera³em ze sob± wiele sprzêtu. Tylko lekki spinningowy kij, kilka blaszek, trochê ró¿nokolorowych i ró¿nokszta³tnych gumek. Tym razem postanowi³em odpu¶ciæ siedzenie w jednym miejscu, a zamiast tego trochê powêdrowaæ brzegiem. Jakby nie by³o, nie ma to jak ruch na ¶wie¿ym powietrzu.
Zjecha³em z mostu na drodze do Zakliczyna i zszed³em nad brzeg Dunajca. Wokó³ cisza. Tylko w oddali, po drugiej stronie rzeki, widaæ sun±ce drog± samochody. Za drog±, na zalesionym wzgórzu doskonale widoczne, ton±ce w zieleni, ruiny zamku w Melsztynie. A nad wod± ani jednego wêdkarza. Zamierza³em udaæ siê w górê rzeki, a pó¼niej pod±¿aæ w odwrotnym kierunku. Wiedzia³em, ¿e je¶li nawet nic nie z³owiê, to dzieñ i tak bêdzie udany.
Szybko zmontowa³em zestaw i zacz±³em systematycznie obrzucaæ okolice g³ówek, miejsca gdzie wolny nurt przelewa siê przez kamienie i zaczyna nabieraæ szybko¶ci, nie pogardzi³em spenetrowaniem rozmaitych zatoczek i zastoin (a nu¿ trafi siê jaki¶ okoñ uganiaj±cy siê za drobnic±). Zacz±³em od ma³ej srebrnej wahad³ówki, która przypomina³a niewielk± uklejkê. Posy³a³em j± w wodê chyba ju¿ od godziny i jak na razie bez rezultatu. Wreszcie, bez specjalnego przekonania, rzuci³em w poprzek nurtu i zacz±³em powoli zwijaæ. I nagle blaszka z³apa³a zaczep. Czy¿by kotwiczka zahaczy³a o jaki¶ kamieñ lub inn± podwodn± przeszkodê? Przez moment znieruchomia³em. Ale po chwili lekko podci±gn±³em kij do góry. – Mo¿e zaczep pu¶ci – pomy¶la³em. I pu¶ci³, ale zaraz zacz±³… oddalaæ siê w kierunku drugiego brzegu. Dopiero wtedy poczu³em wyrzut adrenaliny. To nie by³ zaczep. To by³a najprawdziwsza ryba. Mo¿e kleñ, a mo¿e pstr±g? Ryba przez chwilê walczy³a do¶æ mocno, ale szybko os³ab³a. Do brzegu doholowa³em j± bez wiêkszego problemu. Okaza³o siê, ¿e by³ to piêkny potokowiec. Pierwszy w tym roku. Mierzy³ dok³adnie trzydzie¶ci cztery centymetry. Drugiego z³owi³em dwie godziny pó¼niej jakie¶ dwie¶cie metrów poni¿ej mostu. Ten by³ niewiele mniejszy. Okaza³o siê, ¿e od ogona do g³owy mia³ trzydzie¶ci dwa centymetry.
Co prawda, ryby jadam bardzo rzadko, ale oba dunajeckie pstr±gi powêdrowa³y tego samego dnia na wiosennego grilla. Smakowa³y wybornie.
Jakub Kleñ
· Napisane przez Administrator
dnia May 21 2009
1091 czytañ ·
Ten serwis u¿ywa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przegl±darki oznacza zgodê na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowi± tylko czê¶æ materia³ów, które w ca³o¶ci znale¼æ mo¿na w wersji drukowanej "G³osu - Tygodnika Nowohuckiego".