Pierwsze brania zaczęły się o wpół do ósmej. Bombka nerwowo drgnęła na kiju Leszka. Drgnęła jeszcze raz, później podniosła się pod kij, a po chwili zaczęła opadać. Gdy zaczęła się podnosić raz jeszcze, Leszek zaciął. Po chwili w podbieraku miał niewielkiego leszcza. Maluch powędrował z powrotem do wody. Niech przyniesie szczęście. Wygląda na to, że decyzja o wypuszczeniu ryby była słuszna, bo po kilkunastu minutach znów ruszyła bombka na wędzisku Leszka. Podobny sposób brania i… podobny efekt. Na kiju niewielki leszczyk. Podobnie jak jego poprzednik i ten powędrował z powrotem do wody. Po ósmej brania ustały. Za to systematycznie zaczęła podnosić się woda. Do południa nie mieliśmy już ani jednego brania, za to co jakiś czas przesuwaliśmy wyżej patyki, na których znaczyliśmy poziom wody, której od rana przybyło z jakieś trzydzieści parę centymetrów.
Tymczasem Leszek zabrał się za przygotowywanie posiłku. Wyciągnął składanego grilla, worek z brykietami węgla drzewnego, podpałkę… Po kilku minutach nad naszymi stanowiskiem zaczął unosić się kuszący zapach grillowanych kiełbasek, kiszki i pieczarek wypełnionych pleśniowym serem. Przed pierwszą po południu zaczęliśmy prawdziwą ucztę. I chociaż siatka na ryby była pusta, humory dopisywały. Bo jak w takiej sytuacji się nie cieszyć? Wokół wspaniała woda, cisza, zielone lasy, a przed nami cały wolny dzień. Byliśmy zresztą przekonani, że pod wieczór ryby znów zaczną brać, a wtedy nasze marzenia o solidnym rybobraniu spełnią się na pewno.
Jakub Kleń
· Napisane przez Administrator
dnia July 11 2008
1207 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".