Szczyt NATO zakończył się tak, jak można było przewidzieć, czyli praktycznie niczym. Ale czego spodziewać się po europejskich przywódcach (europejskie państwa to większość członków paktu), skoro wprawdzie nie na najważniejsze, ale na prestiżowe stanowisko w Unii, wybrali kogoś takiego jak Tusk? Jasne, jego wybór był w interesie Niemiec, ale czy pozostałe państwa nie miały już nic do powiedzenia?
Na szczycie w Walii nie podjęto żadnych przełomowych decyzji. Nie unieważniono nawet umowy między NATO, a Rosją o wzajemnych konsultacjach. Na pocieszenie zapowiedziano utworzenie tzw. szpicy, jednostki bardziej rozpoznawczej, niż bojowej (parę tysięcy żołnierzy), która w ciągu kilku (?!) dni ma być zdolna do reakcji na ewentualną agresję. Tych parę tysięcy żołnierzy ma być gotowych w bazach na terenie swoich państw, a kilkuset ma ćwiczyć rotacyjnie w państwach Europy Wschodniej (w Polsce, Estonii, Łotwie, na Litwie, w Rumunii i Bułgarii). Ponadto grupa oficerów NATO ma podobno stacjonować w Szczecinie i tworzyć dowództwo owej szpicy. To zresztą też dopiero za kilka miesięcy. Jaka z tego korzyść dla państw już teraz najbardziej zagrożonych czyli Łotwy i Estonii?
A przede wszystkim jaka z tego korzyść dla Ukrainy, samotnie walczącej o swoją niepodległość? Rozejm na rosyjskich warunkach, czyli wstrzymanie ognia na terenach zajętych przez „separatystów”, oznacza utratę części ukraińskiego terytorium. Europa pogodziła się z faktem, że Rosja może bezkarnie napaść na inny kraj, o ile wcześniej należał do jej strefy. Podobnie myślano w Europie gdy Hitler zajmował Austrię albo czeskie Sudety.
A przecież Rosja wie, że nie ma szans w konfrontacji militarnej z NATO. Ameryka i jej sojusznicy mają ogromną przewagę w uzbrojeniu (NATO prawie 6 tys. bojowych samolotów, Rosja niewiele ponad 1 tys., NATO ponad 10 tys. czołgów, a Rosja mniej niż 3 tys., NATO ponad 300 okrętów, Rosja zaledwie 33 jednostki, NATO 150 łodzi podwodnych, Rosja tylko 60). Amerykanie trzymają pod bronią 1,5 miliona żołnierzy, a całe NATO 3,5 miliona, natomiast Rosja nieco ponad 800 tys. Ważniejszy jest jednak fakt, że większość rosyjskiego sprzętu pamięta sowieckie czasy i jest mocno zdezelowana. Taka armia może sobie radzić z uzbrojoną w jeszcze bardziej przestarzały sprzęt armią ukraińską, ale nie liczy się w starciu z wojskami USA. Problem jednak polega na tym, że obecny amerykański prezydent nie nadaje się na przywódcę wolnego świata, nie rozumie roli Ameryki, a już zupełnie nie docenia politycznego znaczenia Europy Wschodniej. Tak jak pozwolił ograć się Putinowi w Syrii, tak teraz wydaje się bezradny wobec rosyjskiej agresji na Ukrainie.
Jeżeli Kijów szybko nie dostanie nowoczesnego uzbrojenia, to Rosja zagarnie całe wybrzeże i odetnie Ukrainę od morza. Potem sięgnie po resztę. Gdy Ukraińcy przekonają się, że nikt nie zamierza im pomóc, to ponownie zniechęcą się do związku z Europą. A Putin zacznie się rozglądać za kolejną zdobyczą.
Co można zrobić w tej sytuacji? Przede wszystkim uzbroić się samemu, nie oglądając na niepewnych i strachliwych sojuszników. Zmodernizować armię, odbudować przemysł zbrojeniowy, podwoić liczbę wojska. Czy do takiej polityki są zdolni Tusk, Kopaczowa czy Sikorski? Wolne żarty.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia September 11 2014
1005 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".