Kumulacja przeróżnych zajęć w ostatnich miesiącach sprawiła, iż w tym roku rzadziej wyjeżdżam na ryby. Tym bardziej się więc cieszę z nieplanowanych spotkań nad wodą. Takie nieplanowane spotkanie miało miejsce pod koniec ubiegłego tygodnia. Wtedy to postanowiłem odwiedzić Leszka, starego przyjaciela po kiju, który wraz z żoną spędzał kilka dni pod namiotem nad jeziorem rożnowskim w Tabaszowej (a ściślej na samym skraju tej wsi, która kończy się lasami schodzącymi nad samo jezioro). Byłem tam po raz pierwszy, chociaż miejsce to oglądałem wielokrotnie przebywając w Rożnowie w pobliżu tamtejszej zapory. Ba, nawet kiedyś podpłynąłem do niego kajakiem. Nieraz stojąc nad brzegiem zalewu w Rożnowie obserwowałem przeciwległą stronę zbiornika – strome brzegi na wprost, po prawej stronie gęsty las, a po lewej niewielką przystań, dwa, trzy domki letniskowe i kilka namiotów. Tam to by się łowiło, powtarzałem sobie w duchu.
Okazja, jak wspomniałem, nadarzyła się pod koniec ubiegłego tygodnia. Wybraliśmy się razem z żoną samochodem. Małżonkę zabrałem z rozmysłem. Wiedziałem, że gdy dwie panie zajmą się sobą, wtedy mnie wraz z Leszkiem łatwiej będzie urwać się na ryby.
Zjazd z głównej drogi do Nowego Sączu i skręt na Tabaszową otwiera wspaniałe krajobrazy. Sporo nowych domów i co dopiero rozpoczętych inwestycji. I nie ma się czemu dziwić. Widoki stąd rozciągają się niemal na cały Beskid Sądecki. W centrum wsi zabytkowy drewniany kościółek, z wyglądu przypominający drewnianą bieszczadzką cerkiewkę, później kapliczka i wjazd do lasu. Tam prawie kilometr krętą drogą ostro w dół. Później sto metrów w górę po betonowych płytach i wreszcie wjeżdżamy na niewielkie pole wyprofilowane w trzy ziemne tarasy schodzące prawie nad samo jezioro. Na tych tarasowo ułożonych poletkach stoi kilka przyczep campingowych i kilka namiotów. Jak się dowiedziałem, właściciele przyczep płacą określoną kwotę gospodarzowi i swoje przyczepy trzymają tam przez cały rok, mając własną, niezłą turystyczną bazę (z dostępem do energii elektrycznej i bieżącej wody).
Widok z tarasu, na którym swój namiot ulokował Leszek, zapiera dech w piersiach. Przed nami końcowy fragment jeziora rożnowskiego, tuż przed zaporą. W oddali konstrukcja zapory, a na wprost przytań i plaża w Rożnowie, nad nią kilka zabudowań i wszechobecne lasy, lasy… Można patrzeć godzinami. Dla wędkarza, taka przyczepa campingowa w takim miejscu, to prawdziwy raj. Łowiłem już po drugiej, płytszej stronie jeziora – od strony Rożnowa. Ale tutaj warunki do wędkowania zdecydowanie lepsze. Przede wszystkim woda jest tutaj o wiele głębsza i więcej dużych ryb, gromadzących się w pobliżu zapory.
Było późne popołudnie. Wypiliśmy powitalną kawę. Pogawędziliśmy, jak małżeństwo z małżeństwem, i po kwadransie konwencjonalnych uprzejmości wymieniliśmy z Leszkiem porozumiewawcze spojrzenia. – To wy sobie tutaj pogadajcie, a Leszek pokaże mi w tym czasie jezioro – rzuciłem w stronę pań. Na szczęście panie były tak zajęte rozmową, że nawet nie zwróciły uwagi na to, że dyskretnie oddaliliśmy się nad brzeg jeziora. – Mam czerwone i białe robaki – powiedział Leszek. – A ja przywiozłem kilka ładnych rosówek – dodałem. – No dobra, wracamy do pań. Nad wodę zejdziemy gdy słońce się schowa za lasem – zakończył krótką wymianę zdań mój przyjaciel od kija.
- Może się i dzisiaj nie nałowię, ale nawet te kilka godzin spędzonych nad tak wspaniałą wodą będzie super – cieszyłem się jak dziecko, wracając do obozowiska.
Jakub Kleń
(dokończenie za tydzień)
· Napisane przez Administrator
dnia August 22 2013
1501 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".