Okazało się, że pół ostatniego dnia września, czyli pół piątku, mieliśmy wolne, więc wraz z Leszkiem postanowiliśmy wybrać się „gdzieś blisko” na ryby. Wybór padł na Wisłę w okolicach mostu Wandy. Bo blisko i łatwy dojazd samochodem, niemal nad samą wodę. Ale poza przepiękną, słoneczną, ciepłą pogodą i kojącym widokiem leniwie płynącej Wisły, siedem godzin wędkowania nie przyniosło żadnych efektów. Efektów nie mieli też nasi, łowiący w pobliżu sąsiedzi. Oni też siedzieli bez brań od samego rana. Trochę emocji przyniosło jedynie zerwanie trzech naszych zestawów gruntowych (dno, tam gdzie łowiliśmy, musi być usłane jakimiś głazami). Nie pomagało przechodzenie z lewa na prawo, by jakoś odczepić zaklinowane zestawy - oczywiście próba ściągania na wprost również nie przynosiła rezultatów. Później rzucaliśmy już w inne miejsce. Ale kto powiedział, że wyprawa nad wodę zawsze musi zakończyć się siatką pełną ryb. Zawsze, to ryby są jedynie w sklepie. Ta wyprawa jeszcze pod jednym względem była inna od naszych dotychczasowych wypadów – po raz pierwszy w życiu zostaliśmy wylegitymowani przez Społeczną Straż Rybacką. A wędkuję – jakby nie było – od ponad trzydziestu lat.
Jakub Kleń
Ostatni wrześniowy dzień nad Wisłą.
· Napisane przez Administrator
dnia October 07 2011
818 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".