Przypadło nam żyć w niełatwych czasach. Co prawda żyjemy w demokratycznym kraju, mimo twierdzeń niektórych opozycjonistów, ale za to coraz gorzej się wiedzie wielu Polakom pod względem ekonomicznym. Szeroka rzesza emerytów klepie coraz bardziej przysłowiową biedę. Świadczenia emerytalne i rentowe są coraz bardziej nieproporcjonalne do rosnącego poziomu cen podstawowych artykułów oraz cen niezbędnych usług. Również problemy ma coraz liczniejsza rzesza bezrobotnych, bo świadczenia z tego tytułu są śladowe i szybko się kończą. W ogóle nasze społeczeństwo podzieliło się na tych biednych borykających się z problemami dnia codziennego, stanowiących zdecydowaną większość społeczeństwa. Grupa bogatych jest za to nieduża i nie jest w stanie napędzać koniunktury gospodarczej. Ile bowiem człowiek bogaty może zakupić dóbr konsumpcyjnych? Nie można zjeść więcej niż jest w stanie przyjąć organizm. Ta grupa ludzi nie jest w stanie napędzić dochodów sferze przyszłościowej jaką są usługi, bo nie naprawia zepsutego sprzętu, kupując nowy, a na wycieczki nie da się jeździć przez cały rok. Zarówno w usługach i handlu siłą napędową jest średnia klasa, która dobrze uposażona jest w stanie zapewnić tym sektorom dochody, a tym samym rozwijać gospodarczo kraj.
Martwią ostatnie doniesienia mediów o wzroście cen żywności, a w naszym kraju stosunkowo biednym w UE, jest to jeszcze podstawowa grupa wydatków. Jeśli zostaniemy zmuszeni do większego wydawania naszych skromnych funduszy na żywność, to zabraknie ich na inne dobra.
Niestety ze smutkiem muszę stwierdzić, że drożejąca żywność w Polsce jest zjawiskiem niezrozumiałym. Skąd się bowiem bierze żywność? Produkują ją rolnicy. Nasz kraj jest członkiem Unii Europejskiej i bierze udział we Wspólnej Polityce Rolnej. Jej podstawą jest system dopłat i ochrona własnego rynku przed tanim importem żywności spoza UE. To spowodowało zawyżenie cen żywności w krajach unijnych. Rolnicy rozpieszczeni dopłatami powinni więcej produkować, a tu okazuje się, że przynajmniej w naszym kraju tak nie jest. Co piąty unijny rolnik mieszka w Polsce. Mamy sporo ziemi, a zatem powinniśmy być spichlerzem Europy, a tak nie jest. W Polsce mamy jedną z najniższych wydajności produkcji rolnej w UE. Za nami jest tylko Rumunia. Tylko ok. 80 procent gospodarstw zajmuje się rzeczywiście produkcją rolną. Pozostali biorą dopłaty i nie chcą pozbywać się ziemi, która nawet nie uprawiana przynosi dochód. To blokuje rozwój gospodarstw rzeczywiście zajmujących się produkcją rolną.
Jak z tego paradoksu wybrnąć. Przestać płacić za posiadanie ziemi, a dofinansowywać rzeczywistą produkcję rolną. Zamiast wspierać rolników z naszych podatków różnymi programami socjalnej pomocy, trzeba przeznaczyć te pieniądze na rzeczywisty rozwój rolnictwa. Większy strumień pieniądza powinien trafiać do tych co prowadzą produkcję rolną. Ich rozwój zapewni większe efekty, czyli poszerzy ofertę żywności na rodzimym rynku, a także zwiększy nasz eksport. To pozwoli zatrudnić w tym sektorze większą grupę ludzi, zmniejszając zatem bezrobocie. I co najważniejsze spowoduje, że ceny żywności w naszym kraju nie będą tak szybko rosły, bo będziemy uniezależnieni od coraz bardziej drożejącego importu płodów rolnych. I wtedy nie będziemy musieli mówić, że taniej to już było, ale u nas właśnie będzie.
SŁAWOMIR PIETRZYK
· Napisane przez Administrator
dnia March 04 2011
1235 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".