Nawigacja
· Strona główna
· Nowohuckie Linki
· Fotohistorie
· Szukaj
· Dzielnice
· NH - Miejsce dobre do życia
W Głosie
 Felietony
 Miss Nowej Huty -
XXI edycja

 Nowohucianie
 Humor
 Prawnik radzi
Ostatnie artykuły
· [2024.12.20] O karpi...
· [2024.12.20] Paradok...
· Na niedzielę 22 grud...
· [2024.12.20] Stracon...
· [2024.12.13] Na bole...
Ostatnio na forum
Najnowsze tematy
· Na sprzedaż działka ...
· Akcja poboru krwi
· Krótkie włosy - piel...
· Sekcja rekreacyjna G...
· TBS w nowej hucie?
Najciekawsze tematy
Brak tematów na forum
[2010.02.11] UCZYĆ SIĘ NA BŁĘDACH (II)
Tydzień temu pisałem, że sukces w wędkowaniu, to nie tylko umiejętna lokalizacja łowiska. To także wiele innych czynników, które sprawiają, że nasza wyprawa kończy się sukcesem albo powracamy z pustymi rękami. Jeśli chodzi o te inne czynniki, to duże znaczenie mają zwyczaje różnych gatunków, na które polujemy. Weźmy na przykład karpia. Na tę rybę większość wędkarzy zasadza się albo wczesnym rankiem, albo późnym popołudniem. Z rzadka można spotkać takich, którzy wybierają się na nocne zasiadki. Tak czy inaczej, większość wędkarzy swoje karpiowe wyprawy ogranicza do kilku godzin dziennie. I jeśli trafimy na dobrze zarybione łowisko, to taktyka taka daje rezultaty – tyle, że najczęściej naszą zdobyczą są jedno- lub dwukilogramowe karpie. Złowienie karpiowego olbrzyma, jeśli już się zdarzy, jest czystym przypadkiem.
Bo do karpia potrzeba anielskiej wręcz cierpliwości. Ryba może pojawiać się w naszym łowisku z regularnością przedwojennego maszynisty, ale bywa i tak, że pojawia się w trudnych do przewidzenia porach. Bywa nawet, że długie, kilkutygodniowe nęcenie łowiska o tej samej porze, wcale nie gwarantuje, że karpie pojawią się tam w oczekiwanym przez nas momencie.
W skutecznym połowie medalowych karpi sprawdzają się wielogodzinne zasiadki, na które prawdziwi karpiarze potrafią poświęcać swoje urlopy. Prawda jest taka, że im dłuższy jest czas spędzony na łowisku, tym większe prawdopodobieństwo, że spotkamy stado wędrujących karpi. Tym większe prawdopodobieństwo, że spotkamy też jakiegoś samotnego olbrzyma, którego będziemy później pamiętać do końca naszego życia.
Oczywiście, wszystko to o czym piszę jest tylko pewną prawidłowością, która wcale nie stoi w sprzeczności z przypadkami, że ktoś po raz pierwszy pojedzie nad wodę i wyciągnie z niej rybę swojego życia. Takie sytuacje też się zdarzają. I właśnie dlatego każda wędkarska wyprawa budzi dreszcz emocji. Sam pamiętam, jak – niedługo po zdaniu na kartę wędkarską – wybrałem się na początku lat siedemdziesiątych nad zalew na Dąbiu. Po raz pierwszy w życiu rzucałem tam wówczas blachą, srebrną wahadłówką. I nie zapomnę, gdy po kolejnym, szóstym lub siódmym rzucie, poczułem nagłe szarpnięcie ściąganej blaszki. Wyciągnąłem wówczas niewielkiego, choć miarowego szczupaka. Dla mnie był to wtedy olbrzym. Próbowałem później powtórzyć ten sukces. Przez kilka następnych lat bez efektu. Inna sprawa, że o spinningowaniu i zwyczajach drapieżników wiedziałem wówczas niewiele.
Jakub Kleń
 
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)
Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Reklama


Wygenerowano w sekund: 0.07 30,016,265 unikalnych wizyt