Pod rozwagę władz Krakowa – POWALCZYĆ O CZYSTE BUDYNKI
Dodane przez Administrator dnia 27/01/2011 17:36:07
W ubiegłym tygodniu opublikowaliśmy materiał o odnowionym pawilonie handlowym w os. Piastów, którzy dość szybko pokryty został wulgarnymi napisami. O niszczeniu elewacji krakowskich budynków bohomazami pisaliśmy zresztą na naszych łamach wielokrotnie. Sprawa dotyczy również Nowej Huty. Są osiedla, gdzie takich malunków jest najwięcej. Wykonywane sprayem napisy i bazgroły pojawiają się nawet na elewacjach budynków, które niedawno zostały w całości odmalowane.
Problem wydaje się być nierozwiązywalny. Straż Miejska nie jest w stanie patrolować przez całą noc wszystkich osiedli. Ogranicza się więc zasadniczo do rejestrowania nowych bohomazów i napisów (szczególnie tych o charakterze wulgarnym lub wzywającym do nienawiści) i do przeprowadzania rozmów z administratorami poszczególnych budynków z sugestią, by ci doprowadzili do ich zamalowania. Obowiązujące przepisy prawa nie nakładają jednak na zarządców obowiązku likwidacji szpecących okolicę bohomazów. Pozostaje tylko ich dobra wola i możliwości finansowe (farba do zamalowywania i robocizna też przecież kosztują). Nawet zainstalowanie monitoringu nie zawsze pomaga. Chuligani w trakcie malowania nakładają na głowy kaptury, co skutecznie uniemożliwia ich przyszłą identyfikację.
Wydaje się, że jedyną realną możliwością walki z nielegalnym i szpecącym miasto procederem jest sprawdzone w wielu miejscach na świecie konsekwentne zamalowywanie takich napisów. Ale w akcję taką musi włączyć się miasto. Przecież istnieje możliwość sfinansowania przez gminę (na przykład z pieniędzy Grodzkiego Urzędu Pracy) programu przeznaczonego dla bezrobotnych. Takie ekipy otrzymywałyby od miasta farby i pędzle, i na wniosek poszczególnych wspólnot mieszkaniowych czy administratorów budynków, zamalowywałyby szpecące osiedla bohomazy. Bezrobotni na jakiś czas dostaliby pracę, a krakowskie i nowohuckie osiedla zyskałyby na estetyce.
Oczywiście półgłówków nie sieją, zawsze znajdą się tacy, którzy z dreszczykiem emocji wymalują gdzieś kolejny napis. Ale trzeba też pamiętać, że grafficiarze nie otrzymują farby w prezencie. Oni też muszą ją kupić. Dlatego systematyczne zamalowywanie ich „twórczości” na pewno podniesie koszty ich wątpliwego „hobby”.
Systematyczna eliminacja bohomazów wydaje się przynosić najlepsze efekty. W Nowym Jorku na przykład, funkcjonują specjalne miejskie półciężarówki do przewozu ekip usuwających graffiti z tamtejszych budynków. Co nie oznacza, że tamtejsza policja przypadkami smarowania po ścianach zupełnie się nie interesuje. W Singapurze (gdzie panuje wręcz sterylna czystość) złapanego w ubiegłym roku na smarowaniu po kolejowym wagonie Anglika, skazano na karę chłosty i dwa tygodnie aresztu. U nas, co prawda, kary chłosty nie ma, ale przydałoby się za to częstsze kierowanie do Sądów Grodzkich złapanych na malowaniu sprawców - także z powództwa administratorów z żądaniem pokrycia kosztów usunięcia malunków. Gdy rodzić takiego nieletniego „malarza” będzie musiał zapłacić dwa tysiące złotych za odnowienie zniszczonej elewacji, wtedy być może zainteresuje się tym, co w czasie wolnym robi jego pociecha.
Przestrzegałbym też przed przymilaniem się do środowiska grafficiarzy. Kilka lat temu z okazji Dnia Kopca Wandy, z inicjatywy Macieja Twaroga zorganizowano konkurs graffiti – oczywiście w specjalnie wyznaczonym miejscu. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że tego samego dnia, nocą, bohomazami pokrytych zostało kilka budynków w al. Róż. Sprawcami byli najprawdopodobniej uczestnicy tego specyficznego „konkursu”.
Jan L. FRANCZYK