Nowy sezon w Teatrze Ludowym otwarty – PTAKI
Dodane przez Administrator dnia 12/11/2010 18:28:32
Rozmowa z Mają Barełkowską i Andrzejem Franczykiem
„Ptaki” – spektakl według Tarjei Vesaasa, norweskiego powieściopisarza, poety i dramaturga, wystawiła Scena pod Ratuszem Teatru Ludowego. Autor „Ptaków” Tarjei Vesaas (1897-1970) jest w swojej ojczystej Norwegii uważany za jednego z najważniejszych autorów XX w. Był kilkakrotnie nominowany do literackiej nagrody Nobla, której jednak nigdy nie zdobył. Jego utwory są krótkie i oszczędne w formie, często osadzone w wiejskim krajobrazie, któremu niejednokrotnie towarzyszy surowa skandynawska przyroda. Bohaterowie Vesaasa na ogół są prostymi ludźmi, zmagającymi się z problemami śmierci, lęku, poczucia winy i innymi trudnymi emocjami. Vesaas tworzył w prostych słowach głębokie portrety psychologiczne, co również zostało dostrzeżone przez krytyków.
Najbardziej znaną powieścią Tarjei Vesaasa są „Ptaki” z 1957 r. Główny bohater powieści to Mattis – mężczyzna, który zachował dziecięcą naiwność, ale przez otoczenie uważany jest za chorego umysłowo i wyszydzany. Żyje z dala od reszty społeczeństwa wraz ze swoją siostrą. Pewnego dnia w gospodarstwie rodzeństwa pojawia się obcy mężczyzna, który stopniowo zakochuje się w Oldze. Mattis czuje się coraz bardziej opuszczony przez siostrę. Po tym, jak pewnego razu młody myśliwy zabija słonkę - jest to szczególnie ulubiony przez Mattisa gatunek ptaków – brat Olgi intuicyjnie wyczuwa czekającą go śmierć. Scena jest symboliczną zapowiedzią tragicznego końca. We wrażliwej, rozumiejącej fenomeny przyrody postaci Mattisa odkryć można wiele podobieństw do autora powieści. Sam Vesaas potwierdził kiedyś w jednym z wywiadów, że chciał tą postacią naświetlić „sytuację artysty” oraz stworzyć swój autoportret, zachowując pewne ograniczenia. W 1967 r. dokonano w Polsce ekranizacji tej powieści pod tytułem „Żywot Mateusza”.
- To zupełnie inna produkcja, która przenosi widza w obcy nam wymiar czasu. Nie daje ona takiej rozrywki, do jakiej nasz widz może jest przyzwyczajony, ale za to przynosi wytchnienie, pozwala popatrzeć na nasze życie z zupełnie innej strony. Stąd ten spektakl tu, na Rynku, a mamy komu go pokazywać – nie zawodzi nas wierna publiczność. Myślę, że widzowie tej sceny, choć przyzwyczajeni do innego tempa i humoru, nie wyjdą rozczarowani. Chociaż spodziewam się, że ich odczucia będą kompletnie inne niż zazwyczaj. Mam nadzieję, że też pozytywne – rekomenduje nowy spektakl w repertuarze Teatru Ludowego dyrektor Jacek Strama.
W spektaklu reżyserowanym przez Piotra Waligórskiego, ze scenografią Wojciecha Stefaniaka, występują: Maja Barełkowska, Andrzej Franczyk i Kajetan Wolniewicz.
- Pod koniec spektaklu jest dramatyczna scena rozstania dwojga kochanków – opowiada odtwórczyni roli Olgi Maja Barełkowska. - W związku z tym – mogę zdradzić – miałam też prywatne doznania; myślałam: kończy się jakiś etap, kończą się próby, a dobrze nam jest z tymi postaciami. I tak ogólnie zrobiło się smutno; bo ta „moja” Olga miała dwóch mężczyzn, a teraz zostaje całkiem sama, a przecież nie zasługuje na to; jest typem kobiety do kochania, a trochę nie ma szczęścia, tak się życie ułożyło...
- To nie jest wesoły spektakl…
- Proponowaliśmy też sztuki bardziej poważne. Ta – no, na pewno nie jest komedią, mówi o życiu. Mam poczucie, że nie przedstawiamy tylko losów trzech bohaterów, ponieważ naszą intencją było pokazać, jak się czasem w życiu układa, jakich wyborów trzeba dokonywać: między opieką nad kimś najbliższym a osobą, którą się kocha – przecież takie właśnie decyzje także i my musimy w życiu podejmować. I moja bohaterka stanęła przed takim wyborem; musi wybrać między bratem a mężczyzną, którego kocha – mówi aktorka. - Nie jestem w stanie się zdystansować od tej roli. My bardzo dużo mówimy, a Olga to postać oszczędna w słowach. Raczej ma problem z wypowiedzeniem się, jest samotna, nie ma upustu tych emocji, męczy się z nimi… Myślę, że to problem wielu osób. One wzbudzają mój szacunek, że z taką godnością, tak dzielnie znoszą swój los. Olga się nie żali, przyjmuje ten los, choć jest ciężki. Jest dzielna, interesująca, nieoczywista, coś się w niej dzieje. To bardzo wrażliwy człowiek, ale los jej nie oszczędził. Podoba mi się ta postać.
Andrzej Franczyk wcielił się w brata Olgi. Jego także zauroczyła rola, którą powierzył mu reżyser. Także jego zdaniem „Ptaki” nie są smutnym spektaklem, lecz kwintesencją tego, co spotyka nas w życiu.
- W tej historii dwójki samotnych osób - Olgi i jej brata Mattisa - jest jakiś ładunek marzeń, pozytywnych emocji. Oni oboje pragną marzyć o czymś pięknym, wyjątkowym, ale też o czymś normalnym. Świat wokół nie zawsze bywa kolorowy, życie doświadcza… To niekoniecznie smutny spektakl.
- Ale smutno się kończy.
- Smutno, ale… Ale konsekwentnie. W obronie tego, co nie smutne; w obronie marzeń, życia, wolności wyboru, piękna… Mattis wybiera śmierć w imię życia. To dziwna formuła, nie wiem, czy psycholog lub etyk zgodziłby się z moim widzeniem, ale tak to czuję – dzieli się swoimi myślami Andrzej Franczyk. - Myślę, że Mattis jest z mojego świata. Przychodzi taki moment, że się idzie coraz głębiej. Tu, w tym spektaklu coś się takiego zdarzyło, że z każdym dniem, tygodniem – wchodziłem w rolę coraz głębiej. I premiera była takim punktem poniżej – jeżeli mówimy o nurkowaniu, bo jeśli o alpinistyce – to powyżej… - śmieje się aktor. - Jesteśmy na takim etapie, że chce się iść. Chce się nurkować albo iść do góry. W dzisiejszym świecie, trochę zdziczałym, który epatuje cukierkami, bylejakością, temat „Patków” jest taki piękny, czysty, że warto. Jak powiedział reżyser: kto zrozumie – ten się uśmiechnie, będzie bogatszy. Kto nie – temu nie pomoże nic…
- A czy ten spektakl nie jest za długi?
- Nie wiem. Ale powiem tak: jeżeli ktoś lubi rytmy dyskotekowe, to tutaj znajdzie pauzy, które będą mu przeszkadzać. Ale na szczęście nie wszyscy lubią dyskotekę…
Anna Kaszewska
Maja Barełkowska i Andrzej Franczyk w rolach Olgi i Mattisa