[2025.11.14] W listopadzie na miętusa (3)
Dodane przez Administrator dnia 16/11/2025 02:05:11
A w jakich miejscach szukać listopadowego miętusa? Przede wszystkim sprawdzajmy miejsca, które mogą być jego naturalnymi kryjówkami. Warto więc zarzucić zestaw w pobliże młyńskich zastaw, w pobliże kamiennych i faszynowych główek, mostowych filarów, w okolice brzegów z plątaniną korzeni drzew i krzewów, w pobliże przeróżnych tam, a także w okolice leżących na dnie, zarówno rzek jak i jezior, głazów i kamieni... Ale też warto pamiętać, że głodny miętus opuści swoją kryjówkę dla każdego smakowitego kęsa w postaci kawałka rybki czy zwierzęcej wątróbki. Ale o przynętach za chwilę.
Najczęściej używanymi zestawami są w takich sytuacjach ciężkie gruntówki. Niektórzy nad wszystko przedkładają jednak łowienie „na czuja”, bo – jak twierdzą – nie ma nic bardziej ekscytującego niż bezpośredni kontakt z rybą, jakby ta ostatnia brała nam przynętę niemal z ręki. No właśnie, a co używane bywa przez łowców miętusa w charakterze przynęty? Generalnie są to przynęty pochodzenia zwierzęcego, a więc rosówki, pęczki czerwonych robaków, kawałki filetów świeżych ryb, kawałki wątróbki, kawałki nie solonego boczku lub słoniny, jelita drobiowe, a także jelita barana (ponoć jagnięce kiszeczki cieszą się dużymi względami miętusów). Jak widać, wszystkie wymienione przynęty są „mięsne”. Miętus zdecydowanie nie jest wegetarianinem.
Piotr Bobrowski i Witold Kopczyński w swojej wydanej na początku lat dziewięćdziesiątych broszurce pt. „Miętus” zamieścili wspomnienie jednego z wędkarzy, które to wspomnienie pokazuje, że nad wodą trzeba być kreatywnym. W niewielkim akapicie zatytułowanym „Gdy przynęty zostaną w domu...” czytamy: „W drodze na miętusowe łowisko kol. K. Górniaszek zgubił... przynęty (świeże, nie solone śledziowe fileciki). Nad wodą więc „nerwówka”, co dalej? I wówczas przypomniał sobie, że idąc po łące wzdłuż ogrodzenia z drutu, widział leżącego pod tym płotem, niewielkiego ptaka. Wrócił. Ptakiem okazała się nieostrożna kuropatwa, która lecąc zbyt nisko, zabiła się wpadając na owe druty. Wrócił z nią nad wodę i – mimo wszelkich oporów – rozciął jej brzuszek... Na drobiowe podroby (wątróbkę, jelita i inne) złowił tamtego wieczoru siedem ładnych miętusów”.
A złowionym miętusem można się na miejscu posilić. Wypatroszonego i pokrojonego na filety miętusa przyprawiamy solą i pieprzem. Zawijamy w kilka warstw białego, wilgotnego papieru, oblepiamy cienko gliną i zagrzebujemy w żarzącym się popiele. Pieczenie trwa około 30 minut. Oczywiście jest to możliwe tylko wtedy, gdy zawczasu o takim potencjalnym pieczeniu pomyślimy. Gdy wraz naszym wędkarskim sprzętem zabierzemy nad wodę sól, pieprz i trochę czystego białego papieru, a po przyjeździe nad wodę uda nam się rozpalić ognisko – bo gdy akurat będzie padał deszcz, może to być trudne albo wręcz niemożliwe. Ale jeśli się uda, to takie ognisko i pieczenie złowionego miętusa nad wodą może być dodatkową atrakcją, którą zapamiętamy na długo. A smaku upieczonego w takich warunkach miętusa nie podrobią kucharze w najlepszej restauracji.
To co? To do zobaczenia nad wodą. W miętusową pogodę. A więc w taką, która wymaga od nas także tego, by zadbać o odpowiedni ubiór. A wszystko po to, żeby takiej wędkarskiej eskapady nie odchorować.
Jakub Kleń