INSPIRUJĄCA JEST TYLKO PRAWDA
Dodane przez Administrator dnia 19/06/2009 15:06:25
Rozmawiamy z Jerzym Ridanem, Nowohucianinem Roku 2008.
INSPIRUJĄCA JEST TYLKO PRAWDA

Jan L. Franczyk: Kapituła naszej redakcji przyznała ci tytuł „ Nowohucianina Roku” za całokształt działalności, a w szczególności za budzący podziw trud dokumentowania złożonej historii Nowej Huty, także za pracę pedagogiczną, organizowanie przeglądów i maratonów filmowych oraz realizację Nowohuckiej Kroniki Filmowej. Ludzie mówią, że jesteś „nowohuckim kronikarzem”...

Jerzy Ridan: Istotnie, często tak mówią. Śmieję się trochę z tego, choć jest w tym określeniu trochę racji. Z Nową Hutą związany jestem od dawna. Tu mieszkam, tutaj pracuję i głównie
o tej dzielnicy Krakowa realizuję swoje filmy. Niektóre z nich stały się głośne, także za granicą. Przykładem jest „Lenin z Krakowa”, który zrealizowałem z Jurkiem Kowynią. Dokument opowiada o historii nowohuckiego pomnika W. I. Lenina, w tym o jego projektancie i o robotniku, który próbował wysadzić obelisk w powietrze. Głośnym filmem jest też „Lot kuli”. Obraz o pacyfikacji (w stanie wojennym) kopalni „Wujek”. Przez górników film uważany za najlepiej oddający prawdę o tamtych wydarzeniach. Oba filmy prezentowały stacje telewizyjne w Polsce, Niemczech, Francji i Kanadzie. Otrzymały wiele prestiżowych nagród, w tym „Lenin z Krakowa” około dziesięciu, natomiast „Lot kuli” II nagrodę na Festiwalu „Art” w Dijon i Grand Prix na festiwalu „Ecce Homo” w Mediolanie.
JLF: Nie wspomniałeś o filmie dla Nowej Huty najważniejszym. Chodzi o „Róg Marksa
i Obrońców Krzyża”. W realizacji tego dokumentu pomagał ci Adam Macedoński (artysta malarz, opozycjonista polityczny z lat osiemdziesiątych, założyciel Instytutu Katyńskiego).

JR: Adam uczestniczył w walkach o Krzyż Nowohucki, które rozpoczęły się 27 kwietnia 1960 r. Był więc wiarygodnym świadkiem. Kiedyś w udzielonym wywiadzie mówił: „Widziałem ich w czasie obrony krzyża. Biegłem z nimi na rzędy uzbrojonych milicjantów. Dziwiłem się ich odwadze. Przecież wtedy padły strzały. Po latach spotkałem ich już starszych, na rencie, niektórzy o lasce, kulawi... Zdziwiła mnie ich wielka skromność, oni uważają, że to było nic. Po prostu uważają, że każdy by to zrobił.”
Cytuję wypowiedź Macedońskiego dlatego, że jest bardzo piękna i w sposób prawdziwy opisuje zachowania wielu mieszkańców naszej dzielnicy podczas tamtych wydarzeń.
JLF: Film był wyświetlany podczas jednego z Maratonów Filmowych – na placu – na którym stał kiedyś pomnik Lenina. To znamienne miejsce. I jeszcze ten film, który w wielkim skupieniu oglądało prawie tysiąc osób. Wśród widzów byli też Obrońcy Krzyża, niektórzy z nich przyjechali na wózkach inwalidzkich.
JR: Większość bohaterów filmu już nie żyje. O ich losach opowiadają materiały, które opublikowałem w kwartalniku historycznym „KARTA” i książce dokumentalnej „Krzyż Nowohucki – dzieje walk o wiarę i wolność” (nakładem wydawnictwa „Ostoja”).
JLF: Z kolei dokument „I któż nas zaprowadzi” był próbą przedstawienia stanu świadomości nowohuckiej młodzieży. Dlaczego robisz takie filmy, które w czasach dewaluacji podstawowych wartości i komercjalizacji życia, przybierają szczególnego znaczenia?
JR: Właśnie dlatego, że żyjemy w takich czasach. Jestem dokumentalistą. Moim obowiązkiem jest opisywać wydarzenia, których ocenę pozostawiam widzowi. Pragnę, aby historia naszego kraju była opisywana poprzez prawdę. Każdy z nas pragnie poznać prawdę, bo tylko ona – jak mawiał Mackiewicz – jest ciekawa. Niestety, poznać prawdę nie jest łatwo, szczególnie młodzieży. Na przeszkodzie stają niekiedy ludzie biznesu i dziennikarze, najczęściej jednak politycy, którzy będąc urzędnikami powinni reprezentować prawo. Nie powinni zatem posługiwać się demagogią i kłamstwem. Polityk nie musi kłamać, bo może – jak każdy z nas, szczególnie jeśli jest taka konieczność – nie o wszystkim mówić. Może też zasłaniać się tajemnicą państwową. Moje filmy nie są oparte na kłamstwie. Poprzez obrazy, dźwięki, montaż, a przede wszystkim poprzez moich bohaterów świat opisuję z wielu perspektyw, także z mojej.
JLF: Kiedy zainteresowałeś się filmem?
JR: W okresie dzieciństwa, kiedy mieszkałem w Bydgoszczy. Już wtedy uwielbiałem chodzić do kina. Doszło do tego, że zamiast siedzieć w ławce szkolnej, oglądałem filmy. No i obniżono mi ocenę z zachowania. Chciałem nakręcić własny film, ale to było tylko marzenie.
Po przeprowadzce do Krakowa znalazłem się w Amatorskim Klubie Filmowym „Nowa Huta”, który mieścił się w Ognisku Młodych Zakładowego Domu Kultury HiL. I tak się to wszystko zaczęło. Pamiętam, jak z klubu pożyczyłem kamerę i kupiłem podręcznik „Nauka filmowania”, a potem nakręciłem pierwszy film „Spacer”. Wystąpiła w nim młoda dziewczyna z Nowej Huty, która potem została moją żoną. Film zrealizowałem kamerą „Pentaflex 16 mm” produkcji NRD, którą zasilałem napięciem 12 V (z akumulatora traktora URSUS). Na jednym z festiwali filmowych „Spacer” uzyskał jedną z głównych nagród. Przewodniczącym jury był wspaniały pedagog – prof. Antoni Bohdziewicz. I to on namówił mnie, abym startował do Szkoły Filmowej w Łodzi.
JLF: Wspomniałeś o nieżyjącym już profesorze Bohdziewiczu. Teraz ty uczysz młodych ludzi...
JR: To prawda... Dwa tygodnie temu ciekawe zajęcia miałem ze studentami Krakowskiej Szkoły Scenariuszowej, działającej w dawnych pomieszczeniach „Teatru 38” w Krakowie. Przez wiele lat prowadziłem warsztaty scenariuszowe w Instytucie Polonistyki UJ, których uczestnikami byli młodsi i starsi. Ci ostatni tworzyli grupę autorów wielu publikacji, esejów, tomików poezji i książek beletrystycznych. Na wykłady przyjeżdżali ludzie z wielu zakątków kraju, nawet z Białegostoku. Zdziwienie wzbudziła dziewczyna, która na zajęcia przylatywała samolotem z... Brukseli. Jako pedagog pierwsze zajęcia prowadziłem w AKF „Nowa Huta”, a po ukończeniu studiów filmowych pracowałem z dziecięcą grupą teatralną „ABC” w Klubie „Kuźnia” Zakładowego Domu Kultury Huty im. Lenina (obecnie Ośrodka Kultury im. Cypriana K. Norwida). To była wspaniała grupa dzieci, która na festiwalach zdobywała liczne trofea. Miałem nadzieję, że w przyszłości z tymi dziećmi prowadzić będę teatr młodzieżowy. Niestety, z pracy zostałem wyrzucony, gdyż w tym czasie realizowałem w Warszawie pełnometrażowy debiut filmowy „Sonata marymoncka”, na motywach opowiadania Marka Hłaski. W 1991 roku związałem się więc z Młodzieżowym Domu Kultury im. Andrzeja Bursy na os. Tysiąclecia, w którym prowadziłem warsztaty teatralne i filmowe. To właśnie tutaj z uczestniczkami projektu „Feniks” Małopolskiego Instytutu Kultury zrealizowałem film „Dziewczyny z Nowej Huty”, który w Międzynarodowym Konkursie Europejskich Telewizji „Circom” uzyskał nagrodę za strukturę scenariusza i nietypowy sposób realizacji dokumentu.
JLF: Ciekawe są też Nowohuckie Kroniki Filmowe, które zacząłeś realizować w 2004 roku.
JR: Było to możliwe, gdyż pomagali mi moi uczniowie, uczestnicy warsztatów filmowych
z MDK im. A. Bursy. Jeden z nich Kroniki realizuje już samodzielnie i kończy studia filmowe w Łodzi. W sumie powstało prawie 180 pełnych, czyli trzy-tematowych odcinków! To ewenement w skali kraju, gdyż żadne miasto w Polsce nie ma takich realizacji! Producentem jest Ośrodek Kultury im. Cypriana Norwida, który m.in. pilnuje, aby Kroniki ukazywały się regularnie, a więc co tydzień, i były codziennie wyświetlane przed każdym seansem w Kinie Studyjnym „Sfinks”. Nowohuckie Kroniki Filmowe emitowane są także trzy razy w tygodniu na antenie Telewizji Kraków. Oglądać je można również w internecie, na stronach: www.kronika.com.pl
Popularność tych realizacji może tylko cieszyć, ale nie to jest najważniejsze. Zmontowane tematy filmowe na bieżąco są archiwizowane. Stosowana jest metoda cyfrowa, która pozwala przechowywać dokumentalne zapisy przez długie lata. Pracujemy z myślą o następnych pokoleniach. I właściwie te działania są najbardziej budujące.
JLF: Jesteś optymistą?
JR: Oczywiście. Lubię myśleć pozytywnie i działać misyjnie. Lubię też pracę zespołową. Reżyser nie może być samotnikiem, musi działać z ludźmi i musi ich szanować, gdyż oni też mogą stać się bohaterami jego filmów. Takie wspólne działanie pozwala reżyserowi istnieć.
JLF: Jakie są więc twoje najlepsze wspomnienia związane z Nową Hutą?
JR: Jest ich bardzo wiele... Oto przykłady... Jako bardzo młody i niedoświadczony chłopak przyjeżdżam z Bydgoszczy do Nowej Huty. W kieszeni mam tylko sto złotych, bo tyle ojciec dał mi na drogę. Tu spotykam ludzi, którzy mi pomagają. Jakaś kobieta wynajmuje pokój na os. Krakowiaków 5/34, przez pewien czas nie pobiera żadnych opłat. Staruszek z al. Róż pożycza mi bezinteresownie powiększalnik do zdjęć i inne akcesoria, abym robiąc odbitki fotograficzne, mógł zarobić na jedzenie. Staruszek mnie nie zna i nie chce żadnego pokwitowania. Wkrótce w kieszeni mam pierwsze zarobione pieniądze, a w kilka dni później spotkana na ulicy dziewczyna, prowadzi mnie do Amatorskiego Klubu Filmowego „Nowa Huta”. Wcześniej w tym klubie startowali tacy ludzie, jak Krzysztof Zanussi, Ryszard Zawidowski, Wincenty Ronisz czy Andrzej Trzos - Rastawiecki. W klubie zostaję bardzo ciepło przyjęty, a w dwa tygodnie później otrzymuję pracę na 1/2 etatu, w charakterze... instruktora artystycznego! To właściwie niemożliwe, ale tak się stało! Mam już pracę, ale nie mam pojęcia o realizacji filmów! Więc się uczę! Potem za pierwszy samodzielnie zrealizowany film dostaję nagrodę profesora Bohdziewicza z łódzkiej „filmówki”! Czuję, że wystartowałem z rozpędem! Jest świetnie! Obserwuję ludzi. Klub tworzą robotnicy wywodzący się z kombinatu, a także studenci z Krakowa. Atmosfera spotkań jest twórcza. Nikt się nie wymądrza. Powstają nowe scenariusze i dobre filmy. Kto nie wierzy, niech pójdzie na wystawę plenerową „Moja Nowa Huta” (przy Al. Róż, na przeciwko „Świata Dziecka”) i obejrzy zdjęcia z AKF-u. Jest w nich siła działania i pasja! No i otrzymujemy za filmy główne festiwalowe nagrody – pomimo, że bardziej doświadczeni członkowie Klubu zaczynają odchodzić, tworząc pionierską kadrę pracowników przyszłej telewizji w Krakowie.
Inne wspomnienie jest jeszcze piękniejsze! To dzięki czeskiej kamerze „Admira 16” z AKF „Nowa Huta” poznałem kardynała Karola Wojtyłę. Chyba jako jedyna świecka osoba w Polsce (zapewne poza ubecją) kręciłem filmy z udziałem ks. kardynała, jeździłem z nim pamiętną „Wołgą”, robiłem ujęcia w zakonie sióstr Dominikanek w Gidlach (ks. kard. K. Wojtyła uchylił klauzulę), potem kręciłem ujęcia filmowe z wizyt ks. kardynała w Zielonej Budce, czyli prowizorycznym punkcie katechetycznym, nielegalnie ustawionym na polach mistrzejowickich. Gospodarzem punktu był nieodżałowany ks. Józefa Kurzeja.
Materiały filmowe przechowywałem w Kurii. Niestety, po wyborze ks. kard. Wojtyły na papieża, filmy moje w dziwnych okolicznościach zaginęły. Tylko niewielka ich część z udziałem ks. Józefa Kurzei ocalała. Przypadek? Fragmenty tego materiału pokazałem w Nowohuckiej Kronice Filmowej.
JLF: Takich wspomnień można tylko pozazdrościć...
JR: I jeszcze jedno... Podczas trwania stanu wojennego zdobyłem nielegalną kopię filmu „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, która nagrana została na taśmie VHS. Film był tzw. „pułkownikiem”, czyli filmem zdjętym przez cenzurę, bo opowiadał o przesłuchaniach prowadzonych przez ubeków w okresie wczesnego PRL-u. I właśnie ten film postanowiłem pokazywać na konspiracyjnych spotkaniach u mnie w domu na os. Tysiąclecia. Widzami mieli być tylko moi krewni, przyjaciele i dobrzy znajomi. Formuła spotkań jednak się bardzo rozrosła, bo z czasem na projekcje przychodzili ludzie coraz mniej znani, aż w końcu nie wiadomo było, kto jest kim. Ludzie o umówionej godzinie pojedynczo wchodzili do klatki schodowej, „drałowali” na czwarte piętro i natrafiali na przymknięte drzwi prowadzące do mojego mieszkania. Ktoś przynosił kawę, ktoś inny ciasto, czasami pojawiały się na stole pierogi... Było bardzo miło. Po filmie dyskutowaliśmy szeptem. Myślę, że w tym czasie był to jedyny w Polsce KDKF, czyli Konspiracyjny Dyskusyjny Klub Filmowy. Przez moje mieszkanie przewinęła się ogromna ilość różnych ludzi. Konspiracja była wspaniała. Pomimo moich obaw, wsypy żadnej nie było, bo nikt nie doniósł! Czasem ktoś mnie jeszcze zaczepia na ulicy i mówi: - Ja u pana byłem! Ja: - Nie znam pana… On: - Jak to? A przesłuchanie?
No i się śmiejemy i idziemy na kawę. To są bardzo miłe spotkania. O takich różnych nowohuckich spotkaniach mógłbym napisać książkę. Ale kto by ją czytał?
Po zakończeniu stanu wojennego realizowałem plenerowe widowiska „Serce Roście”
na os. Złotego Wieku. Były to imprezy poświecone twórczości J. Kochanowskiego, organizowane za niewielkie pieniądze. Pomagały więc dzieci i dorośli, wszyscy byli mieszkańcami okolicznych osiedli. Ludzie dekorowali swoje okna chorągwiami renesansowymi, które sami wcześniej uszyli. Dzieci z Teatrzyku ABC, uczniowie, rodzice,
a także aktorzy z Teatru Ludowego czytali wiersze. Przed pomnikiem Kochanowskiego składano kwiaty. Wszystkie zespoły muzyczne występowały bezpłatnie. Najpiękniej śpiewał Akademicki Chór „Organum”. Imprezy trwały kilka godzin i według danych milicyjnych, każdorazowo brało w nich udział około dwadzieścia tysięcy osób. W tamtych czasach,
to naprawdę było coś!
JLF: Podobna ilość widzów ma się przewinąć przez Nowohucki Festiwal Filmowy...
JR: Taką liczbę planujemy. Impreza trwać będzie od 26 do 30 sierpnia. Będzie to jedna z największych imprez organizowanych w ramach obchodów 60-lecia Nowej Huty. Już teraz zapraszam! Na placu w Al. Róż i kinie SFINKS zobaczycie najciekawsze filmy o Nowej Hucie.
JLF: Nasza redakcja objęła imprezę patronatem medialnym. O Festiwalu będziemy więc pisać.
JR: Zainteresowanych zapraszam też na stronę www.nhfestiwal.pl Do zobaczenia na Festiwalu!
JLF – Dziękuję za rozmowę.



Jerzy Ridan