[2012.12.27] STARY ROK MIJA, NOWY ROK BIEŻY
Dodane przez Administrator dnia 27/12/2012 17:42:23
Za parę dni, kolejny rok będzie już za nami. Jaki ten rok był dla mnie jako wędkarza? Powiem wprost – raczej przeciętny. Co prawda złowiłem kilka miarowych karpi, sandaczy i szczupaków, nałowiłem trochę leszczy, płotek i karasi, ale jakichś większych okazów, które wryłyby się w pamięć i o których wielokrotnie opowiadałbym później przy kolejnych grillach czy ogniskach, takich sukcesów raczej nie było. Po trosze wynikało to z tego, że ten rok miałem bardzo zajęty i na ryby i nie zostawało wiele czasu, a gdy już ten czas był, to pogoda nie zawsze była taka, o jakiej mogłem pomarzyć. Drugim efektem braku czasu było to, że generalnie na ryby jeździłem w okolice Krakowa – w różne miejsca nad Wisłę, nad zalew w Zesławicach, na Bagry do Przylasku Rusieckiego. Tylko raz łowiłem na wodach nowosądeckich i dwa razy na wodach tarnowskich (wspomniane sandacze i szczupaki pochodziły właśnie stamtąd).
Ale przy okazji kończącego się roku, człowiek myśli także o roku, który nadchodzi. Snuje plany, robi postanowienia… Ja również to robię. I mam nadzieję, że w roku 2013 będę miał więcej wolnego czasu i uda mi się częściej i w dalsze okolice wyjechać na ryby – nad Solinę, nad San, nad Poprad czy chociażby nad czorsztyński zalew. W potoku, który płynie nieopodal domu moich rodziców w tym roku – po latach posuchy – zauważyłem wreszcie małe pstrągi. Takie od kilkunastu do dwudziestu paru centymetrów. Te większe mogą w nadchodzącym roku dorosnąć i osiągnąć regulaminowy wymiar, który pozwoli mi pośmigać z blaszką po tym, dość dzikim jeszcze, potoku. Kto wie? Obiecuję sobie też, że wraz z Leszkiem i Andrzejem, wybierzemy się wreszcie do Dolny Karpia (w okolice Zatora). W tym roku nam się nie udało.
Mam także nadzieję, że uda nam się w nowym roku zorganizować jakiś wspólny, kilkudniowy wypad nad wodę – może w Bieszczady? Tak wypad, by ze dwie noce spędzić w namiocie. By już od świtu być nad wodą. By połowić w nocy. By rozpalić ognisko… W grę oczywiście wchodzi tylko sezon urlopowy, bo przecież każdy z nas pracuje, a w różnych instytucjach różnie bywa z urlopami (na dodatek taki kilkudniowy wypad zaakceptować muszą jeszcze nasze małżonki, które w Krakowie pozostaną same, z całym gospodarstwem domowym na swoich skołatanych głowach).
Jak widać planów jest sporo. A co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Wszak w roku ubiegłym również snułem ambitne plany, z których wyszło niewiele. Na razie, w najbliższych tygodniach, zajmę się solidnym przeglądaniem sprzętu. Powymieniam żyłki na kołowrotkach, porobię nowych przyponów, przemyję kije, przeglądnę blachy, woblery i haczyki, dokupię parę drobiazgów. I z niecierpliwością będę czekał na przedwiośnie. By wreszcie wyrwać się z miejskiego blokowiska nad wodę.
Jakub Kleń