[2011.07.28] POWĘDKOWAĆ W ZESŁAWICACH (III)
Dodane przez Administrator dnia 28/07/2011 18:55:42
Po pełnych emocji próbach wyciągnięcia zaplątanego w trzcinach lina, zrobiliśmy krótką przerwę na poranną kawę. Sprawdziliśmy przynęty na wszystkich kijach i zarzuciliśmy nowe zestawy. Po piętnastu minutach miałem branie. Zaciąłem. Wiedziałem, że coś jest, ale niewielkiego. Po chwili przy brzegu zobaczyłem, że to niewielki leszczyk. Wyciągnąłem go bez podbieraka. Tak zaczęło się szaleńcze żerowanie stada niewielkich leszczy. W ciągu godziny złowiliśmy ich kilkanaście. Wszystkie prawie jak od sztancy – po dwadzieścia centymetrów. Wszystkie też wróciły z powrotem do wody.
Po siódmej brania ustały. Przed ósmą usłyszałem cichy głos Leszka: - Mam branie. Z Andrzejem podeszliśmy do jego kija. Faktycznie bombka nerwowo zadrgała. Po chwili zadrgała raz jeszcze i podskoczyła pod kij. Leszek zaciął. – Nie wieloryb, ale chyba coś większego – rzucił w naszą stronę. Po kilku minutach rybę miał przy brzegu. Andrzej pomógł mu ją podebrać. Na trawie zobaczyliśmy ładnego karasia. Mierzył 34 centymetry. – Jak na karasia, to zupełnie niezły – skomentował zadowolony Leszek.
Jak się później okazało, była to największa ryba tego dnia.
Jakub Kleń
Największą rybą, jaką złowiliśmy tego dnia, był karaś Leszka. Mierzył trzydzieści cztery centymetry.