[2011.07.17] POWĘDKOWAĆ W ZESŁAWICACH
Dodane przez Administrator dnia 17/07/2011 15:16:05
Rozpoczął się czas urlopów, a wraz z nim rozjazdy po całej Polsce (i nie tylko). Jeszcze przed urlopowym rozstaniem postanowiłem wybrać się na ryby z dwójką swoich starych przyjaciół. Pod koniec czerwca umówiliśmy się na czwartek 7 lipca. Wtedy każdy z nas miał wolny dzień (a wygospodarować wspólny wolny dzień, w sytuacji gdy pracujemy w różnych instytucjach, łatwo nie jest). Pozostawało tylko modlić się o jaką taką pogodę, ponieważ od początku lipca prawie bez przerwy lało. Padało nawet dzień wcześniej, w środę. Jako potencjalne łowiska w grę nie wchodziły rzeki, ze względu na bardzo wysoki stan wody. Postawiliśmy na Zesławice. Umówiliśmy się, że nad zalewem meldujemy się o czwartej rano.
Wstałem o trzeciej po północy. Jeszcze było ciemno. Wypiłem kawę i w Zesławicach byłem za piętnaście czwarta. Po kilku minutach nadjechał Leszek, a zaraz po nim Andrzej. Było już jasno. Najbardziej byliśmy zadowoleni z tego, że niebo było prawie bez jednej chmury. Zapowiadał się piękny dzień. – Żeby tylko ryby też pięknie brały – westchnął Andrzej. – Przeglądałem kalendarz brań. Przy dacie 7 lipca, na cztery możliwe rybki zaznaczone były trzy, a to znaczy, że brania mają być dobre – skonstatował Leszek. Z bagażników wyjęliśmy sprzęt i zeszliśmy nad wodę.
Dwadzieścia minut po czwartej w wodzie znalazło się sześć zestawów. Ja z Andrzejem łowiliśmy na klasyczne gruntówki z zanętowymi sprężynami, a Leszek – jak to Leszek –zarzucił jedną klasyczną gruntówkę, a drugi kij uzbroił w odległościowy spławik. Asortyment przynęt mieliśmy bogaty. Ja na jednym zestawie miałem rosówkę (może pokusi się jakiś większy lin?), a na drugim pęczek czerwonych robaków zablokowany na końcu białym robaczkiem. Leszek na spławikówce miał kuleczkę wędkarskiego ciasta, a na gruntówce czerwone robaki zablokowane ziarnem żółtej kukurydzy. Andrzej, jedną gruntówkę, podobnie jak ja, „uzbroił” w rosówkę, a na haczyku drugiej zastosował makaron.
Po zarzuceniu zestawów pozostało czekać na pierwsze brania. Rozlaliśmy do kubków kawę i zaczęliśmy dywagować, gdzie w tym roku będziemy… żegnać sezon. A to problem na tyle poważny, że warto go przedyskutować na początku lata. Pogawędkę przerwał ostry dźwięk sygnalizatora na kiju Andrzeja. Ten podbiegł do wędki, a my zaraz za nim. Na kiju z rosówką sygnalizator piszczał, a biała bombka zatrzymała się na kiju. Andrzej zaciął. Wygięta szczytówka sygnalizowała, że na pewno nie będzie to piętnastocentymetrowy, chudy leszczyk. Popatrzyłem na zegarek. Było pięć po piątej.
(Ciąg dalszy za tydzień)
Jakub Kleń


Mocno wygięta szczytówka wskazywała, że zacięta została „poważniejsza” sztuka.