[2010.11.19] ŻEGNAJĄC SEZON W BARTKOWEJ (III)
Dodane przez Administrator dnia 19/11/2010 15:21:41
Powoli zaczęło zmierzchać. Słońce schowało się za małpią wyspę. A sygnalizatory na kijach z rosówkami i robakami milczały jak zaklęte. Żywcowe spławiki również dostojnie kołysały się na wodzie. Wcześniej zaopatrzyliśmy je we fluoroscencyjne końcówki, by były widoczne po zmroku. Rozpaliliśmy ognisko. Gdy słońce przygrzewało było tak ciepło, że na grzbiecie wystarczyły jedynie podkoszulki. Teraz robiło się coraz chłodniej. Andrzej zaproponował późnopopołudniowy obiad. W domu przygotował gulasz po węgiersku. Dobrze doprawiony, bardzo pikantny, z mnóstwem papryki. Bezpośrednio przy ogniu ułożyliśmy duży kamień. – Gdy się rozgrzeje, będzie robił za niezły piec – stwierdził Leszek. – Ale mogło by coś walnąć. Albo na rosówki, albo na żywca – rzucił Andrzej. – Zobaczymy, może walnie – odpowiedziałem i poszedłem jeszcze raz sprawdzić kije przed zapadającym szybko zmrokiem.
Łowiliśmy do godziny jedenastej w nocy. Niestety, oprócz niewielkiego leszczyka, którego po południu zaczepił Andrzej, tego dnia nie wzięło już nic. Ale parujący, zagotowany na rozgrzanym kamieniu gulasz smakował wybornie. – Czegoś takiego nie jadłem już dawno – prawił Andrzejowi komplementy Leszek. Ognisko powoli dogasało, a my zaczęliśmy zwijać sprzęt. O wpół do dwunastej w nocy zatrzymaliśmy się jeszcze w całodobowym barze „Taurus” przy zaporze w Czchowie. Tam zamówiliśmy po smażonym pstrągu. W Nowej Hucie byliśmy o pierwszej po północy. Zadowoleni. Mimo, że tym razem nie złowiliśmy żadnego drapieżnika.
Jakub Kleń


Dzień spędzony w Bartkowej zapamiętamy na długo. To przepiękne i przyjazne wędkarzom tereny. Ale aby tam łowić trzeba opłacić składkę nowosądecką, albo wypić jednodniówkę (te ostatnie są dostępne m. in. w sklepie wędkarskim na os. Handlowym).