30 LAT W TEATRZE LUDOWYM
Dodane przez Administrator dnia 24/12/2015 12:01:29
Z nowohuckim aktorem, Andrzejem Franczykiem rozmawia Stanisław Hortamen
+ Można Cię chyba nazwać nowohucianinem z krwi i kości. Tutaj się urodziłeś, tutaj mieszkasz do dzisiaj. O ile dobrze pamiętam, to po ukończeniu krakowskiej PWST na krótko wyjechałeś do Szczecina?
- Tak naprawdę, to miałem dwie krótkie, nowohuckie przerwy. Pięć lat mieszkałem w Bieszczadach, a dokładnie w leskim internacie tamtejszego Technikum Leśnego, które kończyłem i w którym zdawałem maturę. Z kolei po ukończeniu PWST przez dwa lata mieszkałem w Szczecinie – tamtejszy Teatr Polski był moim pierwszym miejscem pracy. Pozostały czas, czyli właściwie całe życie, to Nowa Huta. Dzieciństwo, pierwsze strupy na kolanach, szkoła podstawowa (kłaniam się mojej „osiemdziesiątce”!)... Po szczecińskim teatrze rozpocząłem pracę w Teatrze Ludowym, non-stop, czyli 30 lat!
+ Teatr Ludowy świętował niedawno jubileusz 60-lecia swojego istnienia. Połowa tego czasu, to czas Twojej pracy na tej zasłużonej nowohuckiej scenie. Na pewno przez te lata nazbierało się spektakli z twoim udziałem, jako aktora. Które z nich zapisały się jakoś szczególnie w Twojej pamięci?
- Sporo spektakli wspominam ciepło. Na przykład „Parady” Potockiego w reżyserii T. Malaka, bo to pierwszy mój spektakl na nowohuckich deskach. W dodatku bardzo udany. Tak twierdziła krytyka i publiczność. Potem seria spektakli w reżyserii J. Stuhra. „Makbet” - piękna praca, która zaowocowała wyjazdem do Szkocji, a konkretnie do Edynburga na słynny festiwal Fringe. Surowa brytyjska krytyka bardzo dobrze przyjęła „… najlepszego Szekspira Europy Środkowej...”, jak pisała tamtejsza prasa. Po bilety ustawiały się kolejki, a nam… rosły skrzydła! „Wesołe kumoszki z Windsoru”, także w reżyserii J. Stuhra, to drugie miejsce na festiwalu szekspirowskim w Gdańsku. A dla mnie indywidualne wyróżnienie za rolę Forda. Trochę niezręcznie się chwalić, ale co mam robić? Tak było. „Rewizor” w reżyserii M. Grabowskiego, to świetny spektakl, z którym odbyliśmy przedziwny wyjazd do Bułgarii. To była mniej więcej połowa lat osiemdziesiątych. Jeszcze pachnęliśmy pozomowskim gazem. Bracia Bułgarzy ulokowali nas daleko za Wielikim Tyrnowem w ministerialnym ośrodku wypoczynkowym „Waniaszna Woda”. Chyba ze względów epidemiologicznych. Chodziło o to, żebyśmy nie roznosili zarazy Solidarności po zdrowym obozie socjalistycznym…
Nie mogę nie wspomnieć „Męża mojej żony” w reżyserii T. Obary. Ten spektakl, to już kawał mojego życia… Nasza obecność na Ogólnopolskim Festiwalu Komedii w Tarnowie. Festiwal już się kończył. Wystąpiliśmy jako ostatni, tuż przed galą. Gala przygotowana. Jury miało już w zasadzie wszystko poukładane. Przed nami występowały gwiazdy z Warszawy, starego Krakowa, Gdańska, Wrocławia. Skończyliśmy grać, a tu reakcja – burza żywiołowych oklasków. A gala się nie zaczyna. Jury pod przewodnictwem Olgi Lipińskiej obraduje i obraduje. Publika czeka. Nazajutrz, w hotelu podczas śniadania, jedna z jurorek z uśmiechem do nas: „rozpirzyliście nam wszystkie ustalenia w drobny mak!”. Jacek Strama, mój szanowny partner i ja otrztymaliśmy indywidualne nagrody aktorskie, a Tomasz Obara nagrodę za reżyserię. Musisz przyznać, że jak na spektakl dwuosobowy, trzy nagrody to całkiem niezły wynik. „Męża” gramy do tej pory przy kompletach i nadkompletach. Za nami już 356 spektakli. Póki spektakl trzyma jakość – gramy. Najbliższe spektakle odbędą się w sylwestrowy wieczór. Już się nie mogę doczekać…
+ Którego z reżyserów pamiętasz w sposób szczególny i dlaczego?
- Mówi się, że od każdego reżysera można się czegoś nauczyć. To prawda, ale ja wolę od niekażdego naczyć się czegoś konkretnie. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że lepszym aktorem stałem się pracując z takimi reżyserami jak J. Stuhr, M. Grabowski, T. Obara czy M. Grąbka. Nie sądzę jednak, żeby meandry warsztatu aktorskiego były dla czytelnika interesujące. Hm… Na pewno pozostaje jeszcze talent. Nie wiem za bardzo, co to jest, ale nie zaszkodzi mieć tego chociaż z pięć deko…
+ Chociaż grasz głównie w teatrze, to nieobca jest Ci również telewizja…
- Cóż, zawód aktora, to także telewizja, film… Co prawda, nie nazywam się Linda, ale nie mam powodu, by narzekać. Zagrałem główną rolę w poważnej produkcji dla I programu TVP. Mam na myśli rolę. S. Wawrzeckiego w „Aferze mięsnej”. Zagrałem również szefa służb specjalnych u A. Holland w serialu „Ekipa”. Także u śp. Marcina Wrony, wcieliłem się w postać pilota śmigłowca ratunkowego w serialu „Ratownicy”. Cóż za przygoda! Ile adrenaliny… Zdjęcia w Tatrach polskich i słowackich. Zagrałem także Ojca, również u Marcina Wrony, w obsypanym nagrodami filmie „Chrzest”. Byłem komendantem policji w filmie „Lincz” K. Łukaszewicza – to mroczny, przygnębiający temat, za to w pięknych, zachwycających wręcz plenerach przyrody Mazur. Niewielkie role miałem niemal w każdym filmie J. Stuhra – to też jest coś. Ostatnio zagrałem Kupca w reżyserowanym przez niego „Rewizorze”. Generalnie, nie mam powodów do narzekań.
+ Jesteś już dojrzałym aktorem i człowiekiem, ale – jak rozumiem – w życiu może się jeszcze wydarzyć wszystko. Może ta najważniejsza rola dopiero jest przed Tobą?
- Cóż, mam 57 lat. Sporo już za mną, ale chyba jeszcze za wcześnie na bilansowanie swojego życia. Niemniej, nie zaszkodzi od czasu do czasu obejrzeć się za siebie. Wszak jestem już „po obiedzie”. Ano, zleciało…
+ Czekacie na nowego dyrektora waszego teatru?
- Nie da się ukryć, że rozmawiamy o tym. Od nowego sezonu mamy mieć nowego szefa. Sami siebie pytamy, jaki w związku z tym będzie nasz teatr? Na ile inny? A rodzi się wiele pytań. Tym bardziej, że przecież nie wiemy jeszcze, kto tym dyrektorem zostanie.
+ W ostatnich latach jesteśmy świadkami różnych scenicznych eksperymentów. Można usłyszeć opinie, że teatr powinien prowokować, szokować…
- Nie wiem. Wiem na pewno, że powinien kształtować i budować. Zwłaszcza teatr funkcjonujący za publiczne pieniądze. Przecież nas wynajęło ponad 200 tysięcy, raczej niezamożnych nowohuckich podatników. Chyba nie jesteśmy po to, by spełniać zachcianki nielicznego, aczkolwiek krzykliwego, takiego czy innego lobby…
+ No dobrze, a co w tym kontekście powiedzieć o wolności artysty, o wolności sztuki?
- Ja miałem w technikum bardzo dobrego nauczyciela historii. On mówił, że starożytne Ateny dobrze płaciły swoim artystom za sztukę. Ale płaciły za sztukę ateńską, a nie anty-ateńską. Starożytne Ateny – jeden z filarów cywilizacji europejskiej, nie płaciły za szydzenie ze swoich bogów! Pionierzy nowoczesnego mecenatu w sztuce, Medyceusze, sowicie wynagradzali artystów za czynienie Florencji diamentem kultury i sztuki. Bo wielcy twórcy renesansu swoją sztuką budowali piękno i znaczenie Florencji. Oni jej nie niszczyli.
Wrócę na chwilę do wspomnianej przez Ciebie kwestii wolności w tworzeniu. Tak. Jak najbardziej: wolność, eksperymenty, poskramianie Szekspira, instalacje, projecty, to wszystko można. Nawet jeśli zabraknie przy tym reżyserskiego warsztatu. Jego braki można nadrobić prowokacją czy skandalem. Wszystko tak. W ramach wolności twórczej ekspresji. Tak! Ale za własne pieniądze! Za swoje!
W tym kontekście nasuwa mi się historia z jednym z naszych spektakli. Otóż jak powszechnie wiadomo, Nowa Huta była jednym z bastionów Solidarności, jednym z bastionów oporu wobec totalitarnego systemu. Wydawałoby się, że to znakomity pretekst, by właśnie w Nowej Hucie zrealizować dobry spektakl poświęcony fenomenowi tego niezwykłego w skali światowej społecznego ruchu, jaki była Solidarność. I co się stało? Otóż realizację przedstawienia „Jak nie teraz to kiedy, jak nie my, to kto?” otrzymały dwie młodziutkie adeptki reżyserii. Zrobiły coś o dyskryminacji kobiet w Solidarności. Nie bardzo się da opisać o czym był ten spektakl, bo to raczej taki dziwoląg intelektualny powstał… Proszę mnie dobrze zrozumieć – wcale nie chodzi mi o hagiografię, akademię, czy pomnik… Nic z tych rzeczy.
+ Jak zareagowała na ten spektakl publiczność?
- Ano przyszła na dwa i pół spektaklu. Jakoś tak. Dokładnie nie liczyłem. Rzecz w tym, że Teatr Ludowy ma świetną, mądrą publiczność. Mogłaby stać w kolejce po bilety do tej pory, gdyby zaproponowano jej ziarno. Bo na plewy nie dała się nabrać.
Głęboko wierzę, że nowy dyrektor nie będzie abstrahował od miejsca, w którym przyjdzie mu prowadzić teatr, od jego kontekstu społecznego i funkcji, która jest naturalnie przypisana instytucji publicznej. Instytucji kultury.
Do tej pory Teatr Ludowy miał szczęście do dyrektorów: Krasowski, Skuszanka, Szajna, Kryger, Giżycki, Fedorowicz, Strama. Ci mistrzowie teatru wysoko zawiesili poprzeczkę. Jestem niemal pewien, że nowy dyrektor utrzyma jej wysokość, a może nawet ją jeszcze podniesie. Tego życzę świetnej publiczności. Tego życzę także nam, aktorom.
A korzystając z okazji chciałbym wszystkim mieszkańcom Nowej Huty życzyć pięknych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Sursum corda na Nowy 2016 Rok! Damy radę!
+ Dziękuję za rozmowę.