[2010.09.10] BLISKO LUDZI
Dodane przez Administrator dnia 10/09/2010 14:03:09
Ostatnio pisałem o sprawach dużych ogólnopolskich, a tu wokół nas toczy się życie i Czytelnicy mają różne sprawy, które chcieliby poruszyć i załatwić. Nie piszę tego felietonu w Warszawie, ale tutaj w Nowej Hucie i żyję tymi samymi problemami co większość nowohucian. Na swoim dyżurze spotkałem się z kilkoma osobami i odebrałem telefony z różnymi interwencjami. Będę o tym pisał w informacji z redakcyjnego dyżuru. Jednak w tej rubryce postanowiłem poświęcić nieco uwagi mojemu stałemu Czytelnikowi, którego wspierałem w toczonej przez niego batalii przeciwko dużemu przedsiębiorstwu, wydawałoby się skazanej na przegraną. On jednak, starszy człowiek, który jest kombatantem i przepracował uczciwie wiele lat w PRL wierzył, że władze wezmą to pod uwagę w toczonej przez niego walce o prawo do spokojnego mieszkania.
Chodziło o zlokalizowanie w jego bloku spożywczego sklepu jednej z dużych sieci. Firma zajęła lokal na parterze po byłym sklepie obuwniczym, który działał tutaj przez lata i nie wadził nikomu. Beztrosko zaadaptowano pomieszczenia dla zupełnie innej branży, a umieszczone urządzenia stały się uciążliwe dla najbliższych sąsiadów. W znajdujących się powyżej mieszkaniach odczuwało się wibracje urządzeń, a z umieszczonej pod oknami wentylacji waliło śmierdzące gorące powietrze tak, że latem było jak w piekle. Całość uzupełniały samochody dostawcze parkujące pod oknami, w wąskiej uliczce, z których rur wydechowych waliły spaliny. Starszy pan podjął nierówną walkę z potężną firmą pisząc skargi do różnych instytucji i organów kontrolnych. Początkowo wydawało się, że stoi na straconej pozycji, biurokracja była powolna. Służby porządkowe umyły ręce twierdząc, że przepisy nie pozwalają egzekwować prawa na lokalnych drogach. Jednak nie rezygnował i sięgał z interwencjami coraz wyżej, nawet do Prezydenta Miasta. Wspierałem go w tym działaniu, bo byłem w jego mieszkaniu i zdałem sobie sprawę z jego słusznych racji.
Opublikowałem w tej sprawie duży artykuł w „Głosie”, interweniowałem w administracji reprezentującej właściciela, a nawet podjąłem rozmowy z najważniejszymi przedstawicielami lokalnej władzy. I stał się cud. Jak mi opisał starszy pan, pewnego dnia przyjechały samochody znów ustawiając się rurami wydechowymi pod jego oknami. Na zwracane uwagi, kierowcy odpowiedzieli „niech się pan cieszy, bo właśnie firma się wyprowadza...” i starszy pan zaczął dziękować. Gdy mi o tym opowiadał przed kilkoma dniami na moim dyżurze, już po sporym upływie czasu od tej chwili, widziałem radość na jego twarzy. Przyszedł do mnie tylko po to, aby mi powiedzieć, że był w sanatorium i obecnie wreszcie wie, że żyje spokojnie i w jakiejś mierze jest mi za to wdzięczny.
Jestem świadom, że swój sukces mój stały Czytelnik zawdzięcza głównie sobie i swojemu konsekwentnemu działaniu, a jak tylko byłem małym trybikiem, który wspierał go w tej batalii, ale także wiem, że wpłynąłem na pozytywne dla niego decyzje. Widząc tego Człowieka ostatnio w redakcji zupełnie w innym nastroju niż to bywało wcześniej, zrelaksowanego i uśmiechniętego, zdałem sobie sprawę z istoty misji lokalnego dziennikarstwa, które powinno być blisko ludzi i wspierać ich w podejmowanych działaniach i staraniach. Odczułem także satysfakcję ze swojej pracy, że mogłem przywrócić zadowolenie z życia temu Człowiekowi, któremu się to w pełni należy.
SŁAWOMIR PIETRZYK