[2009.12.31] SYLWESTER W DRODZE
Dodane przez Administrator dnia 31/12/2009 13:56:03
W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia zdecydowana większość wędkarzy będzie witać nadchodzący nowy rok na zabawach sylwestrowych lub w gronie znajomych i przyjaciół. O północy wychylą lampkę szampana. Później obserwować będą sztuczne ognie, albo sami odpalą race. Ale znajdą się i tacy, którzy w czwartkowych poranek, 31 grudnia, odpalą auto i pomkną przez całą Polskę, by Nowy Rok powitać nad Parsęta, Radwią czy inną nadmorską rzeczką. By tam spotkać się z trocią. A po całodziennej wędrówce wzdłuż nadmorskiej rzeki, wieczorem odpocząć w towarzystwie innych zapaleńców, którzy również postanowili Nowy Rok spędzić nad wodą.
A skoro mowa o łososiowatych, to przypomniała mi się opowieść znajomego wędkarza o jego wyprawie do Norwegii na prawdziwe łososie. Kilka lat temu pojechał w okolice fiordów: Porsanger i Laksefjord (fiord łososiowy). W tamtej okolicy do morza wpadają cztery łososiowe rzeki: Lille Porsangerelva, Veidneselva, Storelva i Fjordelva. W miejscowości Veidnesklubben zakupił dobową licencję na połów. – Była jakaś druga po południu – zaczął swoją opowieść. - Muchówkę wyposażyłem w sznur z tonącą końcówką. Na końcu sznura zawiązałem przypon z kanadyjską muchą typu Fox. Rzuciłem lekko na skos pod drugi brzeg rzeki. Przypon z muchą zszedł głęboko. Sznur wyprostował się i spływał z prądem. Przy kolejnym rzucie i spływaniu muchy sznur nagle zatrzymał się, napiął i wygiął szczytówkę kija. Byłem przekonany, że to jakiś zaczep. Zszedłem parę kroków niżej usiłując uwolnić muchę. Słońce świeciło mi w oczy, więc nie bardzo widziałem, w którym miejscu utkwiła mucha. Nagle zorientowałem się, że mój „zaczep” ruszył pod prąd. Po chwili zaczął murować przy dnie. Potem znów ruszył, ale zorientowałem się, że co jakiś czas daje nura w kamieniste dno, by pozbyć się tkwiące w jego pysku haczyka. Zawołałem kolegę, by wziął osękę i przyszedł mi pomóc. Tymczasem starałem się rybę oderwać od dna i holować ją z prądem. Udało mi się to dopiero po kilku minutach. Teraz ryba walczyła w górnej warstwie wody. Po chwili wyskoczyła nad wodę. W myślach powtarzałem sobie jak mantrę: nie urwij się, tylko się nie urwij.. Starałem się jak mogłem trzymać rybę na długim, napiętym sznurze. Po kilkunastu minutach walki zszedłem z moim srebrzystym przeciwnikiem pod most na płyciznę. Tam podholowałem rybę niemal pod nogi. Łosoś był piękny, srebrzysty, błyszczący w ostrym słońcu jak lustro. Mierzył sześćdziesiąt dwa centymetry – zakończył swoje wspomnienia mój kolega.
Cóż, dla takich łososiowych przeżyć warto się wybrać nawet do Norwegii. A tym, którzy pozostaną przy wędkowaniu nad polskimi wodami w Nowym Roku życzę wspaniałych przeżyć z naszymi polskimi pstrągami, trociami, głowacicami i lipieniami. One też potrafią dostarczyć niezapomnianych przeżyć.
Jakub Kleń