NOWOHUCKIE TEATRY
Dodane przez Administrator dnia 02/04/2009 14:46:20
Niedzielny Salon NH+ gościł wyjątkowych mężczyzn. Z mieszkańcami Nowej Huty spotkali się Jerzy Stuhr, Jerzy Fedorowicz, Jacek Strama i Bartosz Szydłowski, opowiadali o tym jaki był teatr w Nowej Hucie, o realiach teatralnych oraz o swoich planach i marzeniach.
Do rozmowy o teatrach w Nowej Hucie zaproszone zostały cztery osoby. Tak się złożyło, że byli to panowie, bez których nowohucki teatr, można śmiało powiedzieć, nie istniałby w obecnej formie. O swojej przygodzie z Nową Hutą jako pierwszy opowiadał Jerzy Sturh. Okazało się, że zaczęła się ona dość wcześnie, już pod koniec lat 50 kiedy to przyjeżdżał do Teatru Ludowego aby wtedy jeszcze oglądać przedstawienia. Pierwszy raz na deskach nowohuckiego teatru Jerzy Sturh pojawił się pod koniec lat 60, kiedy w „Kordianie” zagrał epizodyczną rolę, „garbusa przewijającego się w tle”. Z Hutą związały go nie tylko stosunki zawodowe, tu bowiem, na os. Na Stoku, mieszkali w latach 70 jego rodzice, których jak sam wyznaje, odwiedzał bardzo często. Potem już był Jerzy Sturh jakiego znamy i kojarzymy - „Iwona, księżniczka Burgunda”, „Mieszczanin szlachcicem”, „Ryszard III”, czyli przedstawienia, które wykreowały nowy wizerunek Teatru Ludowego. Jak wspominali Jerzy Federowicz i Jerzy Sturh „Iwona, księżniczka Burgunda” rozpoczęła przełom w Ludowym. To była zmiana pokoleniowa. Wraz z Jerzym Sturhem przybył tu dziesięcioosobowy zespół ludzi, dla których teatr stanowił sens życia. „Wtedy dla nas nie było rzeczy nie do zrobienia, tu wszyscy służyliśmy jakiejś sprawie, stanowiliśmy zespół”. Obaj panowie, jak również obecny dyrektor Teatru Ludowego Jacek Strama, podkreślali, że teatr ma swoją misję do spełnienia. Równie istotny jak wymiar artystyczny okazał się dla nich pierwiastek edukacyjny, Jerzy Sturh wyznał, że dla niego nowohucka publiczność to „eksplozja młodości” a grając np. Szekspira ma świadomość, że część publiczności nigdy nie przeczytała i nie przeczyta jego sztuki, więc to co zobaczy będzie jej wyobrażeniem o tym wyjątkowym pisarzu. - To nie mogła być eksplozja moich poszukiwań artystycznych, to nie mógł być wyraźnie autorski teatr - wyznał Jerzy Sturh. Takie patrzenie na teatr wymaga pewnej odpowiedzialności za „zgodność z oryginałem” i trzymania własnej pomysłowości na wodzy. Tego problemu, jak się okazało, nie ma Bartosz Szydłowski. Dyrektor Teatru Łaźnia Nowa, teatr postrzega jako przestrzeń, która ma prowokować, zmuszać do myślenia, czasem nawet drażnić po to, żeby zachęcić do rozmowy. - Jestem przeciwny targetowaniu teatru, nie robimy teatru dla konkretnej grupy, nie chcemy szablonów ani etykietek - powiedział Bartosz. Wyznał, że nie przeszkadza mu brak typowej sali teatralnej. Surowy charakter przestrzeni, w której Łaźnia Nowa prezentuje sztuki jest wyjątkowy. Tu nie ma podziału na scenę i widownię. Dystans miedzy aktorem a odbiorcą przedstawienia zanika, wszyscy są dotykani przez Sztukę. Zdradził też, że powstająca w Łaźni nowa sala będzie największą i najlepiej wyposażoną salą widowiskową w Krakowie.
Obaj dyrektorzy Jacek Strama i Bartosz Szydłowski wyznali, że w teatrze bardzo ważna jest infrastruktura. Współczesny widz potrzebuje wygód jak chociażby parking, potrzebuje miejsca gdzie mógłby się po przedstawieniu zatrzymać na chwilę i porozmawiać. Kawiarenki gdzie można usiąść przed czy po spektaklu. Tego wyraźnie nowohuckim teatrom brakuje.
Kiedy przyszedł czas na pytania od publiczności pojawiła się miedzy innymi propozycja ponownego wystawienia spektakli, które w latach 50. i 60. zachwycały nowohucką publiczność. - Ale jak mielibyśmy to zrobić? - zapytał Jerzy Stuhr. To jest absolutnie niemożliwe. Teatr jest efemeryczny, jest wytworem danych czasów, tworzy go konkretna grupa osób.
Może zatem warto popędzić do teatralnej kasy, zanim genius loci naszych czasów obejdzie na zawsze.


Od lewej: Jerzy Stuhr, Bartosz Szydłowski, Jacek Strama i Jerzy Fedorowicz.