[2009.03.14] Boisko premiera
Dodane przez Administrator dnia 14/03/2009 01:46:52
W Anglii w ostatnich miesiącach 2008 roku ponad 40 tysięcy domów zostało przejętych przez firmy windykacyjne, czyli ściągające długi od tych, którzy ociągają się z ich spłatą. W Stanach Zjednoczonych wielu właścicieli domów kupionych na kredyt (a innych tam właściwie nie ma) zostawia pod wycieraczką klucz wraz z pozdrowieniami dla banku, a następnie wyjeżdża w poszukiwaniu pracy i tańszego lokum. Pozostawione domy, których właściciele nie byli w stanie płacić rat kredytu, powinny trafić na licytację – ale nie trafiają, bo kto dziś zdecyduje się kupić dom. Tak wygląda sytuacja na świecie. A w Polsce?
W największych miastach, gdzie spadki cen są wciąż jeszcze najmniejsze, realne ceny mieszkań obniżyły się o kilkanaście procent, np. o 12,5 procent w Krakowie. Najszybciej tanieją mieszkania w tzw. wielkiej płycie, najwolniej – drogie apartamenty. Deweloperzy, czyli właściciele firm, zajmujących się budową domów, zapewniają, że taniej już nie będzie. Pośrednicy od nieruchomości przekonują, że teraz jest najlepszy moment na kupienie mieszkania, bo ceny niższe już nie będą. Czy mają rację?
Tak naprawdę, tego nikt nie wie. Wiele prac budowlanych zostało wstrzymanych, są też pierwsze bankructwa deweloperów. Skoro liczba mieszkań przestanie rosnąć, to za rok, czy dwa, ceny znów wzrosną. Czy jednak na rynku nie pojawią się mieszkania po tych, którzy nie byli w stanie spłacać rat? Są ekonomiści, którzy prognozują, że ceny mieszkań dopiero zaczną spadać, a poziom obniżek może osiągnąć nawet 30 procent ich dzisiejszej, i tak już obniżonej, ceny.
Na razie kryzys jest mało odczuwalny przez zwykłych ludzi (tracą bankierzy i właściciele firm, szczególnie tych dużych). Oczywiście wyjątkiem są osoby, które tracą pracę. Za kilka miesięcy wszyscy możemy odczuć skutki kryzysu i wtedy nie będzie już żartów. Rząd zapowiada wsparcie dla tych, którzy zaciągnęli kredyty i nie mogą poradzić sobie z ich spłatą. Oznacza to oczywiście wsparcie dla deweloperów i banków, a nie dla spłacających pożyczki, którzy pomoc rządową za parę lat i tak będą musieli zwrócić. Na razie jednak są to tylko obietnice, pozbawione jakichkolwiek konkretów.
W zeszłym tygodniu minister finansów Rostocki wystąpił w Sejmie z informacją o sytuacji ekonomicznej w Polsce. Ponieważ nie miał nic istotnego do powiedzenia, zasypał posłów zestawem liczb, mozolnie odczytywanych z kartki. Moim zdaniem z tych liczb wynikało, że po pierwsze nie wiadomo co będzie, a po drugie nie wiadomo jak sobie z tym poradzić. Jedynym rozwiązaniem, którego trzyma się rząd, jest odwracanie uwagi od skali kryzysu za pomocą dyskusji na temat wprowadzenia w Polsce wspólnej waluty Unii Europejskiej, czyli euro. A na to w najbliższym czasie nie ma szans, więc można sobie dyskutować do woli.
W zeszły czwartek jedna z telewizji przyłapała premiera Tuska, wicepremiera Schetynę oraz kilku innych posłów Platformy, podczas relaksowej gry w piłkę. W tym samym czasie w Sejmie trwały ważne głosowania. Tusk nie miał czasu głosować, bo strzelał bramkę, Schetyna jej bronił, a gdy już sobie pobiegali, to pewnie siedli nad piwkiem. Jaki kryzys – mogli zapytać, przecież premierowi i jego ministrom jeszcze przez dwa lata bezrobocie nie grozi.
Ryszard Terlecki