[2008.11.27] POŻEGNANIE SEZONU (1)
Dodane przez Administrator dnia 27/11/2008 14:01:54
Od wielu już lat, wraz z dwójką lub trójką kolegów, w drugiej połowie listopada jeżdżę nad Dunajec żegnać wędkarski sezon. Dawniej jeździliśmy na początku grudnia, ale to było w czasach, gdy nie było jeszcze okresu ochronnego na miętusa. W tym roku umówiliśmy się na wyjazd w sobotę, 15 listopada. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie lalo. Mógł być lekki mróz, mógł lekko prószyć śnieg – taka pogoda nam nie przeszkadzała. Zawsze w trakcie takiej wyprawy palimy ognisko, więc zimno nie ma znaczenia. Jedyną przeszkodą mógł być tylko deszcz. Już od poniedziałku z napięciem sprawdzaliśmy zapowiedzi pogody. Wszystko wskazywało na to, że w sobotę ma być pogodnie, chociaż w piątek jeszcze trochę padało. Umówiliśmy się na siódmą rano. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy nad Dunajec w okolice Zakliczyna. We trójkę – ja, Leszek i Andrzej.
O siódmej rano zobaczyłem podjeżdżający pod mój blok samochód Leszka. Zapakowaliśmy mój sprzęt i pojechaliśmy po Andrzeja. Piętnaście po siódmej jechaliśmy już w stronę Niepołomic. Dzień zapowiadał się pięknie, chociaż na niebie było jeszcze sporo chmur. Przed dziewiątą wjechaliśmy na most w kierunku Zakliczyna. Zaraz za mostem skręciliśmy w prawo i zjechaliśmy nad samą wodę, na sporą łachę grubego żwiru. Podjechaliśmy na jej koniec. Miejsce wydawało się idealne. Wokół nikogo. Cisza. Przed nami pokryte lasami pasma wzgórz. Te lasy już nie takie kolorowe jak we wrześniu czy październiku. Więcej w nich szarości, chociaż tu i ówdzie złociły się jeszcze resztki jesiennych liści. Cóż, jakby nie było, to przecież późna jesień. O tej porze nieraz już bywał śnieg.
– No, panowie, zabieramy się za zbieranie drewna – zarządził Andrzej. Ognisko zamierzaliśmy zapalić około trzeciej po południu, gdy zacznie się robić szarówka. Łowić postanowiliśmy do dziesiątej wieczór, a ogień przez cały czas trzeba przecież czymś żywić. Na szczęście nad brzegiem sporo było drewna, naniesionego przez wcześniejsze powodzie. W ciągu pół godziny zgromadziliśmy niezłą górkę opału. – Możemy siedzieć nawet do północy – cieszył się Leszek. – Noo, jest po prostu pięknie – zachwycał się Andrzej. Łowisko stwarzało różne możliwości. Można było podejść łachą w górę rzeki i połowić pod filarami mostu. Za filarami było dość głęboko, a woda płynęła spokojnym nurtem. Można było połowić na wprost naszego obozowiska. Tam nurt był dość żywy. Można też było podejść brzegiem, w dół rzeki, w kierunku główek i połowić na granicy bystrego nurtu i leniwie rozlewającej się wody. Tymczasem zza chmur coraz częściej zaczęło pokazywać się słońce. Zapowiadał się piękny dzień.
(Ciąg dalszy za tydzień)
Jakub Kleń