[2008.10.23] Kompromitacja
Dodane przez Administrator dnia 23/10/2008 19:50:17
Komedia, rozegrana wokół składu polskiej delegacji na tzw. szczyt brukselski, najlepiej pokazała poziom, jaki reprezentują czołowe postaci polskiego rządu. Jeden z ministrów błaznował w telewizji, deklarując klękanie przed Prezydentem, aby uprosić go o rezygnację z wyjazdu do Brukseli, drugi majaczył o chorobie pilota, uniemożliwiającej uruchomienie oficjalnego samolotu, premier zaś starał się wmówić opinii publicznej, że decyzją rządu można Prezydentowi zakazać zagranicznych podróży. Przez cały czas tej żenującej awantury, wywoływanej przez premiera i jego przybocznych, nikt nawet nie próbował wyjaśnić, dlaczego Donaldowi Tuskowi tak bardzo przeszkadzała obecność Lecha Kaczyńskiego podczas narady, poświęconej kryzysowi światowych finansów. Czy premier coś komuś obiecał i bał się, że obecność Prezydenta utrudni wywiązanie się z obietnicy? Czy polska delegacja miała w jakiejś ważnej sprawie komuś pójść na rękę i premierowi zależało, aby wiadomość o tym fakcie nie dotarła do kraju? Co to był za interes, że obecność Prezydenta była tak bardzo niebezpieczna dla jego powodzenia?
Obawiam się, że prawdziwych powodów całej tej awantury już nie poznamy. Pozostał tylko niesmak z kłótni, którą polski rząd popisywał się za granicą. Premierowi Tuskowi, który już dziś walczy o zwycięstwo w wyborach prezydenckich za dwa lata, kompromitacja na europejskim szczycie specjalnie nie przeszkadza. Dla niego liczy się tylko opinia wyborców w kraju, a dla nich mnożenie konfliktów z Prezydentem ma być dowodem stanowczości i nieustępliwości obecnego szefa rządu.
O tym, że premier nie przejmuje się kompromitacją za granicą, świadczy też jego upór w sprawie ulokowania Lecha Wałęsy w tzw. europejskiej radzie mędrców. Rada ma dyskutować nad przyszłością Europy, a szczególnie Unii Europejskiej. Delegowano do niej kilkanaście osób: uczonych, intelektualistów, także paru byłych polityków, ale raczej z profesorskimi tytułami. Tusk spowodował, że Polska do tej rady wysyła Wałęsę. Pomijając już fakt, że nasz były prezydent nie potrafi porozumieć się z pozostałymi uczestnikami dyskusji i będzie skazany na tłumacza, to wypada również zapytać, co takiego ma do powiedzenia w jakiejkolwiek poważnej kwestii? Co innego przechwalać się przed kamerami telewizji na temat obalenia komunizmu i obrzucać epitetami IPN za ujawnienie niechlubnej przeszłości, a co innego wypowiadać się o losach Europy. Czy wśród doradców, których będzie musiał powołać, znów znajdzie się Wachowski? Czy warto narażać się na kpiny europejskich mediów po wygłoszeniu przez Wałęsę jego tradycyjnej opinii: jestem za, a nawet przeciw. To, co może bawić na naszym politycznym podwórku, w poważnej debacie zostanie uznane za przejaw skrajnej głupoty tych, którzy go delegowali. Czy rzeczywiście Polska nie ma nic do powiedzenia w sprawach przyszłości naszego kontynentu?
Platforma Obywatelska i jej liderzy najwyraźniej mają upodobanie do politycznego pajacowania. Dlatego tak skwapliwie godzą się na wybryki posła Palikota czy marszałka Niesiołowskiego. Ale co innego nabijać się z powagi Parlamentu przed własną publicznością, a co innego ośmieszać swoje państwo przed obcymi. A gdyby Tuskowi za dwa lata udało się wygrać wybory prezydenckie, mogłoby się okazać, że nikt w Europie nikt nie zamierza traktować go poważnie. Wówczas na skruchę będzie już stanowczo za późno.
Ryszard Terlecki