[2007.10.25] Jesienne klenie (2)
Dodane przez Administrator dnia 25/10/2007 20:29:27
Nad Białą zjawiłem się około dziesiątej przed południem. Wiedziałem, że złowienie średnich rozmiarów klenia może być o wiele trudniejsze niż złowienie takich samych rozmiarów pstrąga czy nawet lipienia. Kleń jest z natury rybą niezwykle ostrożną, płochliwą i zarazem nieufną. Każde głośniejsze stąpnięcie, złamanie pod nogami suchej gałązki, a nawet zbyt gwałtowny ruch wędziskiem może zakończyć się przepłoszeniem kleni z łowiska. A przecież łowiąc na blaszkę (postanowiłem połowić na niewielkie wirówki) musiałem przez cały czas przesuwać się wzdłuż brzegu.
Ubrany byłem w ciemnozieloną kurtkę i szare spodnie. Specjalnie nie kontrastowały więc z otoczeniem. Pozostało tylko zachowywać się możliwie najciszej i próbować szczęścia. Obrzucając delikatnie wodę posuwałem się w górę rzeki. Pamiętałem, że ryby zazwyczaj stoją zwrócone głowami pod prąd, co w dużej mierze utrudnia im dostrzeżenie, zbliżającego się od tyłu wędkarza. Po przejściu może z pół kilometra rzuciłem blaszką pod przeciwległy brzeg. Zacząłem ściągać ją do siebie. Blaszka oddaliła się niecały metr od brzegu, gdy nastąpiło mocne uderzenie. Ryba zaatakowała ostro i zdecydowanie. Dla pewności wykonałem jeszcze krótkie, elastyczne podcięcie, by któryś z grotów kotwiczki zapiął się na rybim pysku. Wygięta szczytówka była najlepszym potwierdzeniem, że na końcu mojego zestawu siedziała ryba. Teraz musiałem jak najszybciej delikatnie wyprowadzić ją z miejsca, gdzie uderzyła. Zawsze istniało przecież prawdopodobieństwo, że w pobliżu znajdują się jakieś inne ryby, które zostaną spłoszone nienaturalnymi ruchami walczącej ryby. Starałem się wyprowadzić moją zdobycz na kilka metrów w dół rzeki, i dopiero tam podebrać ją do podbieraka. Ryba walczyła jednak zaciekle. Próbowała chować się pod faszyną przeciwległego brzegu. Dość mocna żyłka pozwalała mi jednak na stanowczy hol. Po kilku minutach rybę udało się sprowadzić na płyciznę przy moim brzegu. Tam wylądowała w podbieraku. Był to prawie czterdziestocentymetrowy kleń, z pięknym czerwony płetwami od strony brzucha. Nie miałem go sumienia zabijać i zabierać do domu. Tym bardziej, że za mięsem klenia nie przepadam (za jego ościami również). W ten sposób, mój jedyny tego dnia kleń, powędrował z powrotem do Białej. Może pływa w niej do dzisiaj? Jeśli tak, to na pewno urósł. I stał się jeszcze bardziej ostrożny.
Jakub Kleń