[2022.07.15] Czas na lipcowe brzany (2)
Dodane przez Administrator dnia 15/07/2022 21:00:24
By zachęcić do zapolowania na brzany chciałbym przytoczyć fragment relacji z połowu tej ryby autorstwa Jana Laskowskiego, który swoje spotkanie z barweną opisał w 8 numerze „Wiadomości Wędkarskich” w roku 1972 w artykule „Połów brzany”.
Jan Laskowski pisał: „Kilka km powyżej Jońca w zwężeniu Wkry między wysokimi brzegami odkryłem łowisko brzan. Z małej ostrogi widziałem na dnie ich torpedowate ciała, a nieco dalej jedna z nich wyprawiała harce na powierzchni wody. Miałem tylko spinning, ale w wędkarskiej torbie znalazłem kilka spławików, z których wybrałem największy oraz haczyk i taśmę ołowianą. Naprędce zmontowałem zestaw i zacząłem szukać przynęty. Pod omszałym klocem drewna tkwiącym do połowy w murawie znalazłem trzy dżdżownice. Jedną założyłem na haczyk, pozostałe pokroiłem w kawałki i rzuciłem w miejsce, gdzie zauważyłem brzany. Przynętę zarzuciłem we wsteczny prąd mniej więcej w połowie ostrogi, tak aby spływała w kierunku właściwego nurtu rzeki. Za piątym zarzuceniem antenka spławika lekko się przechyliła, drgnęła kilka razy i zdecydowanie pogrążyła się wodzie. Zaciąłem. Nie ma oporu. A więc jeszcze raz, tym razem poczułem ciężar na końcu wędziska.
Żyłka biegła ukosem od szczytówki do bystrego nurtu u czoła ostrogi. Ryba ruszyła wolno, bardzo wolno pod prąd. Mógłbym bez trudu rozpocząć zwijanie, ale znając zwyczaje dużych brzan, nie odważyłem się spróbować oderwać ją natychmiast od dna. Duża brzana nie reaguje na zacięcie, jakby nie zdając sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa.
Moja brzana zmieniła teraz kierunek. Trzymając się cały czas uparcie dna, zbliżała się do toni tuż za ostrogą. Zacząłem zwijać żyłkę (0,30), dbając o to aby naprężenie żyłki nie było większe niż ok. 50% oporu hamulca. Bałem się rozpętać przedwczesna furię przeciwnika, wtedy gdy dysponuje on jeszcze pełnią sił. Dopiero, gdy uporczywe „chodzenie” po dnie zmęczy rybę, rozpocznę właściwy hol, tzn. będę systematycznie, bez przerwy obracał korbką kołowrotka.
Kiedy uznałem, że moment ten nastąpił, spróbowałem oderwać rybę od dna, usiłując podnieść wędzisko do pozycji pionowej przy jednoczesnym, powolnym zwijaniu żyłki. Ciężar na drugim końcu żyłki dał znać o sobie tępym, głuchym uderzeniem, tak jak gdyby haczyk ugrzązł w worku z piaskiem. Zaraz potem krótka ucieczka ryby i przenikliwy pisk hamulca.
Brzana znów zmieniła kierunek, ruszyła po dnie. Pierwszy sukces! Ale to jeszcze nie koniec. Żyłka napięta niemal do granicy wytrzymałości – i tak pozostawaliśmy zwarci przez kilka długich minut – brzana parła w górę rzeki, ja ciągnąłem ją w dół, spocony, na trzęsących się nogach, z omdlewająca dłonią utrzymującą wygięte w pałąk wędzisko.
Dokręciłem hamulec do pełnej wytrzymałości trzydziestki i nie zmieniając tempa obrotów kołowrotka, raz jeszcze spróbowałem zmusić rybę do zmiany kierunku i podejścia w górne partie wody. Wytrącona z równowagi brzana utraciła całkowicie kontakt z dnem i opornie, centymetr po centymetrze, dała się sprowadzić do ostrogi. Wreszcie niemal pod samymi nogami ujrzałem jej potężne cielsko. Tym razem musiała poczuć niebezpieczeństwo gdyż odwróciła się ode mnie i tak jakby nic jej nie wstrzymywało, ruszyła wprost pod przeciwny brzeg. Piekielnie szybko, że nie zdążyłem wykonać wędziskiem bocznego ruchu, który mógłby zmusić ją do pierwotnej męczącej wędrówki w dół i w górę rzeki. Spóźniony ruch pozostał bez efektu i kilka sekund później żyłka strzeliła jak z procy”.
Piękna przygoda. Prawda? Z dużymi brzanami żartów nie ma.
Jakub Kleń