[2021.12.10] W noc grudniową
Dodane przez Administrator dnia 12/12/2021 12:39:55
Było dwadzieścia minut przed północą, gdy ktoś zapukał do drzwi mojego mieszkania. W pierwszej chwili pomyślałem, że to któryś z moich znajomych najwyraźniej przesadził z porą na wizytę. Ale, gdy spytałem: „Kto tam?”, w odpowiedzi usłyszałem: „Milicja. Proszę otworzyć”. Nie otworzyłem. Powiedziałem, żeby przyszli rano, z nakazem prokuratora. Odeszli, ale wrócili parę minut po północy. Gdy znów powiedziałem, że nie otworzę, zaczęli łomem wyważać drzwi. Po chwili do mieszkania wpadło dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu, z wyciągniętą bronią i dwóch umundurowanych milicjantów. Powiedzieli, że jest stan wojenny. Pokazali papier z decyzją o internowaniu. Rodzice byli przerażeni. Siostra, wówczas uczennica szkoły podstawowej, płakała w sąsiednim pokoju. Uspokoiłem, na ile mogłem, rodziców oraz siostrę i w asyście esbeków wyszedłem z bloku, w którym mieszkałem. Czterech milicjantów wsiadło do małego fiata. Ja zostałem zapakowany na tyle siedzenie dużego fiata, pomiędzy dwoma esbekami. Pozostałych dwóch siedziało z przodu. Ruszyliśmy spod budynku. Wtedy po raz pierwszy poczułem realność możliwej śmierci. W duchu przepraszałem Boga, za wszystkie swoje nieprawości, jakich w życiu nazbierało się sporo. Bo brałem pod uwagę i to, że pojedziemy nad płynącą niedaleko rzekę Dłubnię i tam, bez świadków, zakończę swoje życie. Gdy po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod budynek komendy milicji na os. Zgody poczułem autentyczną ulgę. A gdy w komendzie, „na dołku” zobaczyłem na dodatek kilku kolegów, mój nastrój wyraźnie się poprawił.
Parę godzin później, nad ranem, w niedzielę 13 grudnia 1981 r., skutych parami, wyprowadzono nas przed budynek komendy i zapakowano do dużych więźniarek. Pustymi o tej porze i ośnieżonymi ulicami Nowej Huty wywożono nas do zakładu karnego w Nowym Wiśniczu. Tak zaczynał się dla nas stan wojenny.
Jan L. Franczyk