[2015.08.27] Powrót do wędkarskiego raju
Dodane przez Administrator dnia 27/08/2015 19:25:50
Każdy, kto swoją przygodę z wędkarstwem rozpoczynał w dzieciństwie lub we wczesnej młodości, w swojej pamięci ma zachowane łowiska szczególne – otoczone sentymentem, obrosłe wspomnieniami, z kolejnymi latami koloryzowane, a nawet wręcz idealizowane. Ja, wraz z Andrzejem, również mieliśmy takie łowisko. Była to niewielka, porośnięta soczystą trawą, ukryta wśród lasów polana nad jeziorem czchowskim. Znajdowała się po wschodniej stronie jeziora i aby tam dotrzeć trzeba było najpierw przeprawić się promem do Tropa, później skręcić w lewo i, idąc obok miejscowego parafialnego cmentarza, skierować się w stronę lasu. Tam leśną ścieżką szło się około 20 minut i wychodziło właśnie na tę polanę.
Ileż myśmy się tam ryb nałowili… Płoci, karasi, leszczy, szczupaków i sandaczy. Jeździliśmy tam jako kilkunastoletni chłopcy, a później jako młodzi mężczyźni, od kilku lat żonaci. Któregoś roku ktoś wybudował tam drewniany pomost, który wchodził w głąb jeziora na jakieś osiem, czy dziesięć metrów. To jeszcze bardziej poprawiało atrakcyjność łowiska. Warunki do wędkowania były tam niemal idealne. Prawdziwy wędkarski raj. Andrzej, jako kilkunastoletni chłopak, spędził kiedyś na tej polance samotną noc w namiocie. Jak później opowiadał, gdy po pierwszej w nocy wszedł do namiotu, poczuł się lekko nieswojo, nasłuchując przeróżnych odgłosów z pobliskiego lasu. Ale opłaciło się. Przed świtem złowił jednego z największych swoich leszczy. Do dzisiaj wspomina tę nocną, samodzielną wyprawę z niekłamanym sentymentem.
Później, nie bardzo wiadomo dlaczego, przestaliśmy tam jeździć. Jakoś tak się składało, że wybieraliśmy inne łowiska. Zresztą zbiornik czchowski w tym czasie ulegał stałej degradacji – zamulenie zwiększało się z roku na rok. Coraz mniej było też w nim ryb. Ale niejeden raz, zarówno ja, jak i Andrzej, jadąc samochodem w kierunku Nowego Sącza patrzyliśmy z nostalgią na polankę po drugiej stronie jeziora.
I właśnie Andrzej, od kilku tygodni zaczął namawiać mnie, byśmy wybrali się na tę polanę. Po latach. - Z drogi polanka robi dobre wrażenie. Jakby nic się nie zmieniło. Pojechalibyśmy tam którego dnia późnym popołudniem i zostali na noc – zachęcał do odwiedzenia łowiska naszego dzieciństwa. W plan postanowiliśmy wciągnąć Leszka, który nigdy na tej polance nie był. Pozostało tylko znaleźć pasujące nam wszystkim dwa wolne dni – a właściwie jedno wolne popołudnie i następny wolny dzień. Oczywiście w grę wchodziły również warunki pogodowe. Trudno przecież siedzieć na bezludziu, w ulewnym deszczu przez całą noc i następny dzień, brodząc po mokrej trawie.
Udało się znaleźć dogodny dla wszystkich termin: czwartek i piątek, 20 i 21 sierpnia. Prognozy pogody były zachęcające. Niedawne upały skończyły się. Zapowiadano pogodę bez deszczu. Postanowiliśmy z Leszkiem wyjechać z Nowej Huty o 16.30, po zakończeniu przez niego pracy. Andrzeja mieliśmy zabrać ze wsi, gdzie spędzał tegoroczny urlop. Przed promem w Wytrzyszczce stanęliśmy o 18.30, a po kolejnych piętnastu minutach podjechaliśmy pod las. Tam zostawiliśmy samochód. Objuczeni sprzętem weszliśmy na leśną ścieżkę, która miała doprowadzić nas do wędkarskiego raju naszego dzieciństwa.
Jakub Kleń
(Ciąg dalszy za tydzień)