[2015.04.17] Gdy holowana ryba „przymuruje”
Dodane przez Administrator dnia 17/04/2015 19:45:40
W książce Wacława Strzeleckiego pt. „Czytać w rzece. Rozumieć ryby” znalazłem taki oto fragment: „Szczupak uderza w błystkę pod przeciwległym brzegiem. Przecina teraz łukiem koryto i zaraz będzie w podbieraku. Kiedy już znajduje się po mojej stronie, tuż przy nogach, nagłym dublem wbija się w smugę podwodnych liści łączenia. Zamiera w bezruchu. W czystej wodzie jest widoczny jak na dłoni.
- Przymurowałeś? Zaraz cię stąd wyprowadzimy.
Puste słowa. Ryba stała jak prawdziwie zamurowana i ani jej ruszyć w żadną stronę. W końcu trzeba było włożyć rękę w wodę, zamoczyć koszulę aż do piersi i chwycić sztukę za łeb. Właściwie to go po prostu wyjąłem jak martwego sztywniaka. Dopiero w trawie ocknął się i zaczął miotać”.
Taka sytuacja, jak ta, opisana przez Wacława Strzeleckiego, nigdy mi się nie przydarzyła. Chociaż pamiętam wiele przypadków gdy zacięte przeze mnie ryby w pewnym momencie „murowały” i trzeba było błyskawicznie podjąć decyzję: co robić? jaką wybrać strategię? Młody i niedoświadczony wędkarz (ale i czasami wędkarz doświadczony, tyle tylko, że w gorącej wodzie kąpany), reaguje wtedy nerwowo i ciągnie za żyłkę na siłę i najczęściej rwie rybę wraz z przyponem. Doświadczony wędkarz reaguje spokojnie. Czeka, stara się odciążyć żyłkę i spławik (jeśli akurat spławika używa) z zagarniętych przez nie traw i badyli. Próbuje wyprowadzić rybę gdzieś na bok, na otwartą i czystą wodę. Ale przede wszystkim cierpliwie czeka. Ryba kiedyś i tak sama gwałtownie wyskoczy z przyczajenia. A my musimy być przygotowani na jej ucieczkę.
Rybą znaną ze swoich sympatii do „murowania” jest brzana. Łowiąc tę rybę w Dunajcu, w okolicach Melsztyna, nieraz doświadczałem sytuacji, gdy brzana nagle stanęła przy dnie, a ja gotów byłem przysiąc, że trafił mi się kamienisty zaczep. Dopiero po kilku chwilach orientowałem się, że szczytówka mojego kija drży w nienaturalny sposób. Brzany należą do najbardziej walecznych ryb żyjących w naszych wodach i potrafią dostarczyć wyjątkowych emocji. Chyba, że ktoś da się oszukać na „kamienisty zaczep” i na siłę urwie żyłkę. Wtedy nie ma ani ryby, ani adrenaliny. Pozostaje jedynie złość z powodu przerwania żyłki i konieczności montażu nowego zestawu. Ale przecież nie o takie emocje chodzi nam w wędkarstwie.
„Murują” także bardzo często większe karpie i liny. I jedne i drugie wbijają się w gąszcze zanurzonej roślinności i tam się twardo przyczajają. Zdarza się, że „przymuruje” również sum. Z tym, że jeśli chodzi o tę ostatnią rybę, wraz z łykniętą przynęta lubi się ona kierować do własnych bezpiecznych jam, ulokowanych najczęściej pod brzegami, wśród zatopionych konarów. A gdy dotrze do takiej jamy, to nasze szanse na wyciągnięcie jej stamtąd maleją praktycznie do zera.
Co ciekawe, nigdy nie „muruje” zacięty leszcz, który uwielbia przecież ryć w mulistym dnie. Również sandacz stara się wiać w kierunku otwartej wody. Nie wiadomo, dlaczego jedne ryby „murują” a inne nie. Nie wiadomo też na czym polega mechanizm takiego „murowania”. Czyżby ryba próbowała, jak przysłowiowy struś, chować głowę w piasek? Czyżby próbowała zniknąć swojemu nieprzyjacielowi poprzez bezruch (bo co się nie rusza, to nie istnieje) - jak dziecko, które zamykając oczy, jest przekonane, że nikt go nie widzi? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania. A ryba na pewno nam odpowiedzi nie udzieli.
Jakub Kleń