[2015.03.05] Japońskie wygłupy
Dodane przez Administrator dnia 05/03/2015 18:51:40
Czy podejmowane w ostatnich tygodniach wysiłki prezydenta Komorowskiego, aby pozyskać głosy wyborców i poprawić swoje szanse na drugą kadencję, pomagają mu, czy raczej szkodzą? Czy kompromitujące wygłupy podczas wizyty w Japonii (wdrapywanie się na fotel w japońskim parlamencie, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie oraz obraźliwe dla gospodarzy nazywanie Kozieja Szogunem) zapewnią mu większe poparcie wśród ogłupionej publiczności? Czy popisy urzędniczki z jego kancelarii, która bredzi przed kamerami, że Andrzej Duda popełnił plagiat, bo Komorowski już dawno używał hasła „rodzina” i „bezpieczeństwo”, przełożą się na wyborcze decyzje Polaków? A może prezydent dobrał sobie sztabowców bez matury, którzy nigdy nie słyszeli, że także wcześniej, jeszcze przed Komorowskim, różni politycy miewali pomysł, żeby zająć się sprawami rodziny albo bezpieczeństwa? Tu przecież nie chodzi o hasła, ale o program, którego u Komorowskiego nie widać, a także o praktyczne działania, które przez pięć lat trudno było zauważyć. Bezradność i infantylizm sztabu wyborczego Komorowskiego budziłyby uśmiech politowania, gdyby gra nie toczyła się o stanowisko głowy polskiego państwa.
W kampanii Komorowskiego mają pomóc wyniki sondaży (szczególnie tych opłacanych z naszych pieniędzy), w których poparcie dla Komorowskiego będzie rosło z każdym tygodniem, aż w końcu osiągnie, a może nawet przekroczy sto procent. I co z tego? Czy rzeczywiście poprawi to prezydenckie notowania? Czy ktoś jeszcze wierzy rządowym sondażom? Nawet gdy Jarubas czy Palikot zrezygnują na korzyść kandydata Platformy, nie zmieni to sytuacji w pierwszej turze. Dla Millera, szefa SLD, wynik Ogórek to jego być albo nie być w polityce, będzie więc walczył do końca o głosy lewicy i z pewnością parę procent Komorowskiemu odbierze. Nie przyjdzie to łatwo, bo na lewicy nie ma już chyba nikogo, kto nie startuje w tych wyborach. Wprawdzie zaprzecza jeszcze Kalisz, ale nie wiadomo, czy po cichu też nie zbiera podpisów pod wnioskiem o swoją kandydaturę (każdy kandydat, aby walczyć o fotel prezydenta, musi zebrać sto tysięcy podpisów).
Na prawicy sytuacja jest jasna, bo Andrzej Duda, kandydat Prawa i Sprawiedliwości, nie ma liczących się konkurentów, chociaż podpisy zbierają m.in. muzyk Kukiz, reżyser Braun, weteran Morawiecki, wieczny kandydat Korwin-Mikke, a także paru innych, w tym szef byłej partii Korwina-Mikke oraz nieznany działacz narodowców. Po co to robią? Nie wiadomo. Jakim cudem zgromadzą wymagane sto tysięcy podpisów? Przypomnijmy, że dla Dudy podpisy zbierają struktury PiS oraz tysiące wolontariuszy.
Jesienią, po przegranych wyborach Bronisław Komorowski zapewne wystartuje do Sejmu lub Senatu, nie boi się więc politycznego bezrobocia. Ale co zrobi 500 urzędników jego kancelarii? Gdzie znajdą pracę? Gdzie co rano będą pić darmową kawę? Trudno się dziwić, że dziś są tak bardzo zdenerwowani i popełniają kolejne głupstwa.
Na razie wszyscy przewidują urzędowy wzrost sondaży Komorowskiego, a w rzeczywistości ich szybki spadek, starannie ukrywany przez prorządowe media. Wynik wyborów rozstrzygnie druga tura, w której ustępujący prezydent będzie uchylał się od bezpośredniej debaty z Andrzejem Dudą. A 24 maja rozpocznie się nowy rozdział w historii Polski.
Ryszard Terlecki