[2014.11.13] Nad listopadowym potokiem
Dodane przez Administrator dnia 13/11/2014 12:08:59
Korzystając z wolnego dnia, odwiedziłem rodzinę w Porąbce Uszewskiej. To wieś, w której spędzałem swoje wszystkie wakacje. A nad płynącym przez Porąbkę potokiem Niedźwiedź też spędziłem niejedną dziecięcą godzinę, łowiąc w tej rzeczce kiełbie, klenie i pstrągi.
Potok Niedźwiedź meandruje w głębokim nawet do trzech metrów, porośniętym drzewami wąwozie. Dodatkową atrakcją Niedźwiedzia były gromady raków, które – jako dzieci – wyciągaliśmy koszykami spod zanurzonych w wodzie korzeni drzew. Tak było w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Później intensywne nawożenie okolicznych pól sztucznymi nawozami i brak kanalizacji doprowadziły rzeczkę niemal do biologicznej śmierci. Ale jak już wcześniej pisałem, od kilu lat potok odżywa. Dzisiaj coraz więcej w nim zarówno kleni jak i pstrągów. I właśnie nad ten potok, potok mojego dzieciństwa, zszedłem w ostatni poniedziałek, w przeddzień Święta Niepodległości.
Było wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku. Siedemnaście stopni na plus w skali Celsjusza, 10 listopada, to temperatura raczej wyjątkowa. Na dodatek świeciło piękne słońce, a na ziemi, wokół drzew i na samych drzewach nad rzeką, paleta kolorowych liści: bukowych, dębowych… Żółtych, brązowych i czerwonawych. Woda w potoku niska i krystalicznie czysta. Widać w niej było każdy kamyk, niemal każde ziarenko piasku. A w niektórych miejscach powierzchnię wody pokrywały bajecznie barwne liście.
Przez dłuższy czas siedziałem nad tą wodą jak urzeczony. Nie dostrzegłem tylko żadnej ryby. W miejscach, gdzie niemal zawsze widywałem je wiosną, latem czy wczesną jesienią, teraz wolno przelewała się przejrzysta woda. Cóż, ryby najwyraźniej znalazły już sobie miejsca na zimę. A w potoku sporo jest przeróżnych głęboczków wydrążonych czy wypłukanych przez wodę. Zwłaszcza pod brzegami. To tam, wśród plątaniny korzeni rosnących na brzegiem drzew, ryby mają sporo doskonałych kryjówek.
Po obiedzie wróciłem nad potok jeszcze raz. Zapaliłem niewielkie ognisko. Po chwili dosiadł się do mnie Andrzej (mający swój dom w sąsiedztwie) i zaczęliśmy wspominać nasze najlepsze lata – gdy jako ośmio-, dziesięcioletni chłopcy łowiliśmy tutaj ryby. Nie wymyślnym sprzętem, ale na haczyki zrobione z małych agrafek, leszczynowe kije i samodzielnie wykonane spławiki z kawałka kory. Łowiliśmy wówczas głównie kilkunastocentymetrowe kiełbie (których w potoku było prawdziwe zatrzęsienie). Porządne klenie czy pstrągi padały wówczas łupem prawdziwych wędkarzy przyjeżdżających do Porąbki z Krakowa czy Tarnowa. Ale nam wystarczyły te kiełbie.
Później, gdy byliśmy już trochę starsi, a ryby z Niedźwiedzia „wywiało”, wyruszaliśmy na rowerach na dalsze eskapady nad pobliski Dunajec. Ale tam mieliśmy już klasyczne bambusówki, kołowrotki i fabryczne haczyki.
Na wspomnieniach zeszło nam do wieczora. Z ogniska unosił się prosty, biały słup dymu. Pachniało jesienią. Tylko gdzieś z obejścia po drugiej stronie potoku co jakiś czas odzywał się pies. Poza tym było cicho i pięknie – chociaż tym razem bez ryb.
Jakub Kleń