[2013.10.10] RO¯NOWSKIE SANDACZE (III)
Dodane przez Administrator dnia 10/10/2013 18:49:28
Zbli¿a³o siê po³udnie. Po niebie z zachodu na wschód przesuwa³y siê chmury, ale nie pada³o. Po po³udniu, od pó³nocnego zachodu zaczê³a nadci±gaæ ciemniejsza chmura. – No, teraz to mo¿e nas trochê pokropiæ – rzuci³em w stronê Leszka. – No, mo¿e – odpar³ Leszek, z uwag± wpatruj±c siê w wêdruj±ce w naszym kierunku chmurzysko. Na szczê¶cie deszcz obszed³ nas bokiem. Na nasze obozowisko spad³o dos³ownie kilka kropel.
O czwartej po po³udniu rozpalili¶my ognisko. Zajêli¶my siê nim z ochot±, bo na wêdkach, odk±d zarzucili¶my zestawy, kompletna cisza. Sygnalizacyjne bombki wisia³y nieruchomo jak zahipnotyzowane, a na kijach z ¿ywcami równie¿ by³a cisza. – Mo¿e siê okazaæ, ¿e zrobili¶my sobie sympatyczn± wycieczkê nad wodê, ale ryb dzisiaj nie zobaczymy – zagada³ w pewnym momencie Leszek. – Mo¿e byæ i tak – odpar³em. Mówi±c to, k±tem oka dostrzeg³em ruch bia³ej bombki na kiju Leszka. – Ty, bo chyba co¶ ci dziubie – rzuci³em w jego stronê. Leszek zerwa³ siê z krzese³ka, jakby porazi³ go pr±d elektryczny. W sekundzie by³ przy kiju. Teraz obaj z uwag± obserwowali¶my bombkê. Ta na chwilê znieruchomia³a, a po chwili zaczê³a delikatnie opadaæ w dó³. Znów siê zatrzyma³a i rozpoczê³a wêdrówkê pod kij. Nie wytrzyma³em i sykn±³em w stronê Leszka: - Tnij! Leszek zaci±³ i zacz±³ powoli zwijaæ ¿y³kê. – Masz co¶? – spyta³em. – Chyba co¶ jest – odpowiedzia³. Lekko wygiêta szczytówka wskazywa³a, ¿e faktycznie na haczyku mo¿e byæ jaka¶ ryba. Po minucie na brzegu wyl±dowa³ niewielki leszczyk. – No, nie jest to olbrzym, ale zawsze ryba – powiedzia³ Leszek, delikatnie odpinaj±c leszczyka, który po chwili wróci³ tam, sk±d zosta³ wyci±gniêty.
By³a pi±ta po po³udniu. – Mo¿e wreszcie teraz co¶ siê zacznie – rzuci³ mój towarzysz. – Oby – doda³em, wpatruj±c siê w swoje nieruchome zestawy.
Ale trzeba przyznaæ, ¿e ta ma³a rybka odmieni³a nasze nastroje, które przez siedem godzin od chwili rozpoczêcia wêdkowania, wystawione zosta³y na powa¿n± próbê cierpliwo¶ci. Wróci³ humor, zaczê³o siê opowiadanie dowcipów, a do ³owienia znów nabrali¶my takiej chêci, jakby¶my na ³owisku zjawili siê kilka minut wcze¶niej. W takim nastroju zabrali¶my siê te¿ do pa³aszowania pogrzanej na ognisku fasolki po bretoñsku, któr± Leszek zapobiegliwie przygotowa³ dzieñ wcze¶niej w domu. Tak smakowitej fasolki nie jad³em ani u siebie, ani w ¿adnym barze. Có¿ – magia miejsca, magia wody, ognisko, las… W takich warunkach wszystko smakuje wyj±tkowo.
Zaczê³o ju¿ zmierzchaæ, gdy na ¿ywcówce Leszka (ten to ma szczê¶cie) zaczê³o siê co¶ dziaæ. Maleñki kawa³eczek styropianu przyczepiony do ¿y³ki zacz±³ oddalaæ siê w kierunku wody. Najwyra¼niej co¶ ci±gnê³o ¿y³kê. Ryba wyci±gnê³a mo¿e ze dwa, trzy metry ¿y³ki i ci±gnê³a nadal. – Ci±æ? – rzuci³ w moj± stronê Leszek. – Hmm, tnij, tylko nie zapomnij opu¶ciæ pa³±ka na ko³owrotku – odpowiedzia³em. Leszek zaci±³. Do¶æ miêkko, ale stanowczo. Przez moment trzyma³ wyprostowany kij, a ja obserwowa³em jak szczytówka zaczyna wyginaæ siê w kierunku wody. – Masz wyregulowany hamulec? – zapyta³em. – Tak – odpar³ Leszek i zacz±³ zwijaæ ¿y³kê. W pewnym momencie zauwa¿y³em gwa³towne szarpniêcie. Leszek a¿ opu¶ci³ trochê kij, a z ko³owrotka da³ siê s³yszeæ charakterystyczny jazgot hamulca. Po chwili kij znów by³ prawie prostopad³y a mój kolega usi³owa³ ¶ci±gaæ rybê w stronê brzegu. Za¿arta walka nie trwa³a d³ugo – mo¿e trzy, cztery minuty. Wydawa³o siê, ¿e ryba os³ab³a. Bez wiêkszego problemu uda³o siê przyci±gaæ j± w naszym kierunku. I wtedy, mo¿e jakie¶ dwa, trzy metry od brzegu zobaczy³em pod³u¿ny srebrzysty grzbiet. Na oko mierzy³ jakie¶ osiemdziesi±t centymetrów. Obaj byli¶my przekonani, ¿e by³ to piêkny sandacz. Pobieg³em po podbierak.
I gdy po par sekundach znów by³em przy Leszku, zobaczy³em co¶, czego pewnie nie zapomnê. W rybê wst±pi³a jakby nag³a, nadzwyczajna si³a. Dwa, trzy razy machnê³a g³ow± w lewo, w prawo, i wypru³a od brzegu. Patrzy³em jak oniemia³y. Leszek tym bardziej, gdy¿ nadal trzyma³ sztywno wêdzisko, które zupe³nie nie reagowa³o na ucieczkê ryby. Nie reagowa³o, bo sandaczowi, na moment przed wyl±dowaniem w podbieraku, uda³o siê wypi±æ.
Jakub Kleñ