[2013.07.21] CZAS NA SUMA (II)
Dodane przez Administrator dnia 21/07/2013 18:03:58
Tydzień temu zapowiadałem, iż w następnym (czyli dzisiejszym) odcinku napiszę parę zdań o sprawdzających się przynętach i najczęściej popełnianych błędach przy łowieniu sumów. Zacznę od przynęt. Znawcy tej ryby jako przynętę polecają filety z krąpia, jazgarza, płotki lub miętusa, pęczek jelit, rosówkę lub – w charakterze żywca – karasia lub krąpia. Mnie z kolei (moim przyjaciołom również) jakoś najlepiej sprawdzała się zawsze wątróbka. Na łowisko od lat przywożę przygotowane przypony z kawałkami wątróbek, dodatkowo przewiązanych nitką, tak by nie spadały z haczyka. Wcześniej kawałki te mrożę i zabieram nad wodę w termosie. Taka zmrożona wątróbka nie rozlatuje się w rękach, a w wodzie rozmraża się dość szybko.
Z kolei najczęstszym błędem młodych wędkarzy łowiących sumy z gruntu jest – praktykowane przy łowieniu innych gatunków – poczekanie z zacięciem, aż ryba porządnie weźmie. Obserwowałem kiedyś takiego wędkarza jak przypatrywał się braniu suma. Zwolnił szpulę na kołowrotku i przypatrywał się widokowi wysnuwanej z kołowrotka żyłki. Było co obserwować. Po prostu niemal namacalnie było widać jak sum ciągnie przynętę. Po wysnuciu paru metrów wędkarz zacina. Szczytówka niemiłosiernie wygięta. Nic się jednak nie dzieje. Żadnego ruchu, żadnego szarpania. Sytuacja jak przy klasycznym zaczepie. Wędkarz pomanewrował jeszcze wędką. Poszedł parę metrów w dół rzeki, parę metrów w górę. Próbował luzować, próbował stukać w kij. Wreszcie, zrezygnowany, sprawę załatwił siłowo zrywając zestaw. Żeby było zabawniej, sytuacja taka powtórzyła się trzykrotnie. Na czym polegał błąd? Otóż wędkarz ten łowił w miejscu lubianym przez sumy, ale w pobliżu faszyn i starych podwodnych korzeni. Gdy sum chwytał przynętę, kierował się wraz z nią do swojej nory, pomiędzy splątane podwodne korzenie. Gdy tylko tam trafił, dla wędkarza był już stracony. Morał z tego taki, że zacinać należy stosunkowo szybko, by sum nie zdążył wciągnąć naszego zestawu do jakiejś podwodnej jamy.
A na koniec opowieść Marka Ząbeckiego z Radomia, który redaktorom „Wiadomości Wędkarskich” zrelacjonował swoją przygodę z sumem ważącym 61 kilogramów i mierzącym 199 centymetrów. „Osiemnastego sierpnia było upalnie. Wybrałem się na ryby nad Wisłę, w okolice Solca, miasteczka w Radomskiem. Gdy znalazłem się nad rzeką, stwierdziłem, że woda znacznie opadła. Wszedłem na znajomą, nieco zdewastowaną „główkę”, z której wyciągnąłem już niejednego suma. Rozłożyłem mocną czterometrową bambusówkę z kombinowaną szczytówką ze sztucznego tworzywa. Na kołowrotku o ruchomej szpuli było 100 metrów gorzowskiej żyłki 0,80, przypon 0,50 mm. Nadziałem na hak pęczek około 30 czerwonych robaków. Po rzucie w nurt rzeki odczekałem, aż ciężarek z przynętą spłynął w wysondowany w czasie poprzednich wypraw podwodny dół. Wbiłem wędzisko. W chwili kiedy usiłowałem złowić żywca, aby go założyć na drugą wędkę, kołowrotek pierwszej zaterkotał. Było tuż przed siódmą…
Czterdzieści minut walczyłem, zanim go pokonałem. Wiedziałem od razu, że to był duży sum. Momentami mdlały mi ręce, a i bambus, choć wzmocniony metalowymi okuciami, trzeszczał chwilami niebezpiecznie”.
No, i takich właśnie sumów życzę w tym roku wszystkim nowohuckim i krakowskim wędkarzom.
Jakub Kleń