[2011.07.22] POWĘDKOWAĆ W ZESŁAWICACH (II)
Dodane przez Administrator dnia 22/07/2011 12:47:37
Andrzej rozpoczął holowanie ryby. Przez minutę zdobycz stawiała silna opór, ale po chwili Andrzej zaczął szybko zwijać żyłkę, ponieważ ryba najwyraźniej zaczęła płynąć w kierunku… brzegu. Wiedzieliśmy już, że na pewno nie był to, lubiący „chodzić na boki” karp, ani leszcz, który też najczęściej nie leci jak wariat do brzegu. Zamarłem, gdy popatrzyłem na żyłkę biegnącą od szczytówki do wody. Linia jaką utworzyła, niechybnie wskazywała na prawdopodobny cel podróży zaciętej zdobyczy. To był gruby pas trzcin, który rozciągał się na prawo od naszego stanowiska. – Spróbuj ją odciągnąć od trzcinowiska, bo jak wejdzie pomiędzy łodygi, to spląta żyłkę i się zerwie – rzuciłem do Andrzeja, który robił co mógł, by rybę odholować na wolny od roślinności pas wody. Nie zdążył. Zobaczyłem jak żyłka zawinęła o kilka łodyg, ostatnich przed czystym pasem wody. Ich ruch wskazywał jednak, że ryba nadal znajduje się na haczyku. Cóż, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Prawdziwy impas. Leszek podbiegł z podbierakiem, mając nadzieję, że sięgnie w miejsce, w którym prawdopodobnie znajdowała się ryba. Próba sił trwała kilkanaście minut. W pewnym momencie żyłka poluzowała, a my usłyszeliśmy tylko głośny chlupot. Tym razem ryba była górą. Jak wspólnie orzekliśmy, to musiał być solidny lin.
Pomimo wszystko dzień zapowiadał się całkiem ciekawe. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero za dwadzieścia szósta. Przed nami jeszcze wiele godzin wędkowania.
(Dokończenie za tydzień)
Jakub Kleń


Leszek schylił się z podbierakiem, mając nadzieję, że dosięgnie miejsca, w którym prawdopodobnie znajdowała się ryba.