[2011.06.02] WYPRAWA NA LESZCZE
Dodane przez Administrator dnia 02/06/2011 18:35:19
Nie wiem dlaczego, ale lubię leszcze. Z tymi śmiesznymi ryjkami. Lubię te ryby - czasami srebrzystoszare, czasami zwyczajnie szare, czasami złotawobrunatne, z ciemnym, a niekiedy i z czarnym grzbietem. To ryby, które spotkać można zarówno w rzekach, jeziorach jak i zbiornikach zaporowych. Szczególnie duże okazy łowione są w Wiśle w okolicach Krakowa. Ale z olbrzymich leszczy słynęło też zawsze jezioro rożnowskie. Teraz takich olbrzymów jest tam mniej. Kilka lat temu leszcze w zbiorniku rożnowskim zostały przetrzebione przez prawdziwą epidemię ligulozy. Wzdłuż brzegu, a zwłaszcza przed samą zaporą w Rożnowie, można było zobaczyć setki padłych i setki zdychających, pływających na boku, i kręcących się w kółko ryb. Na szczęście od kilku lat nie widziałem tam padłych leszczy. Teraz trzeba poczekać, aż pojawią się tam nowe stada dużych, wyrośniętych leszczy. Legendarnie duże leszcze żyją też w jeziorach mazurskich. To właśnie tam, w jeziorze Wigry w roku 1985 złowiony został leszcz o długości ciała 76 centymetrów i wadze blisko 7 kilogramów.
W poławianiu leszczy zawsze bawiło mnie to, że gdy trafiłem na żerujące stado, to wyciągałem sześć, siedem, dziesięć, a nawet dwanaście leszczy. I co ciekawe, wszystkie bywały prawie identycznej wielkości. Jak ciągnąłem trzydziestopięciocentymetrowe – to wszystkie były takie same, jak od sznurka. Jak się trafiły sztuki długie na dwadzieścia pięć centymetrów – to znów wszystkie takie same. Tak już jest, że leszcze są gatunkiem stadnym i żerują wraz ze swoim rocznikiem. Jeśli ma się odpowiednie umiejętności, jeśli się umie utrzymać rybę w łowisku, to można je wybierać jak ulęgałki. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych jeździliśmy z bratem do Czchowa nad tamtejszy zbiornik zaporowy. I zwykle wracaliśmy z siatką pełną leszczy (czasami trafiła się na okrasę ładna płoć czy żarłoczny okoń).
Leszcze łowić można prawie każdą metodą (no, może z wyjątkiem spinningu i muchówki) – na spławik i na grunt. Brania leszcza są dość charakterystyczne. Jeśli łowimy na spławik, najczęściej obserwujemy jak „wykłada się” on na wodzie (to właśnie w tym momencie ryba chwyta przynętę i podnosi ją z dna), by po chwili zanurzyć się ukośnie w wodę. Moment zacięcia zależy od przynęty. Jeśli łowię na przynętę roślinną – zacinam zaraz po „wyłożeniu się” spławika. Jeśli łowię na czerwone robaki – tnę dopiero wtedy, gdy spławik nurkuje pod wodę. A jak się zachować, gdy na haczyku mamy tylko jednego białego robaczka? Hmm, to zależy od naszego wyczucia. A najlepiej przekonamy się o tym, gdy spróbujemy zaciąć pierwszego leszcza na łowisku. Po kilku „pudłach” nabierzemy wprawy i zacinać będziemy bezbłędnie.
Gdy łowimy metodą gruntową, bez spławika, a za to z sygnalizacyjną bombką, brania leszczy też rozpoznamy od razu. Nie ma co czekać na „walnięcie” bombki w kij. Najczęściej bombka, zamiast piąć się w górę, zaczyna… opadać w dół. To znak, że leszcz podniósł przynętę z dna. A właściwego momentu zacięcia też najlepiej nauczymy się w praktyce. Oczywiście, marnując wcześniej wiele znakomitych brań.
Jakub Kleń